czwartek, 11 marca 2021

Telemetria (scenariusz i rysunki: Łukasz Obłażewicz, wydawnictwo: własne, 2019)

 


Dość heavy-metalowa okładka, prawda? 

Łukasz Obłażewicz próbuje z impetem wedrzeć się w polski mainstream pokazując swoją odmianę hard-sf. Pierwsza odsłona nie grzeszy oryginalnością. Ot dostajemy katastrofę statku kosmicznego; część załogi zmuszona jest ewakuować się na pobliską, nieznaną planetę - po czym następuje przeskok o 275 lat, gdzie obserwujemy przygody kolejnego pokolenia owych kolonistów. Opis specjalnie nie zachęca, jednak komiks Łukasza ma kilka niezaprzeczalnych plusów. Po pierwsze - tempo opowieści. Blockbusterowe! Zaczyna się od "trzęsienia ziemi" czyli katastrofy statku-matki, późniejszy skok w czasie nie zwalnia prędkości opowieści - poznajemy nowych bohaterów wśród strzałów i wybuchów!

 Wbrew pozorom napisanie i narysowanie dobrego akcyjniaka jest dość trudne. Tu muszę przyklasnąć Obłażewiczowi za sposób w jaki przedstawia wykreowany świat. Nie ujawnia zbyt dużo na kadrach, nie ma pokazanej przyczyny katastrofy, lądowania na obcej planecie, widoków nowej Ziemi itd. Na jednej stronie pokazuje upływ czasu za pomocą kilku kadrów z kosmosu jak zanieczyszczenie światłem na planecie rośnie z dekady na dekadę. Również przedstawienie świata 'właściwego' rozgrywa się w dialogach - dzięki nim wiemy co powinniśmy, dopowiadając sobie resztę. A więc drugi plus - dobre dialogi, w których nienachalnie, niełopatologicznie autor kreśli swoje uniwersum. Atut trzy - bohaterowie. W dobrych akcyjniakach bohaterowie się przerysowani - podobnie jest i tu. Na okładce widzimy główna bohaterkę i zanim przystąpimy do lektury myślimy sobie, że powinna być silną, niezależną kobietą i do tego mocno pyskatą. Cóż, takową się być okazuje :) Pozostałe postacie pokazane są głównie z imienia, ale na to zwyczajnie nie starczyło miejsca na tym etapie opowieści. 

Kolejny atut - rysunki. Może nie do końca pasujące do stylistyki hard sf (mam skojarzenia z wczesnym Kasprzakiem) ale widać lekką rękę do operowania kadrami, kolorami i sposobem zdynamizowania tempa opowieści. Dużo się dzieje, ale nie miałem uczucia generowania niepotrzebnej ilości kadrów, byle tylko ulżyć sobie rysowaniem sprzętów strzelająco-latających - raczej wszystkie stworzone panele są 'po coś'.

Niestety komiks cierpi na wyraźny brak redakcji i korekty. Literówki, orty, niepoprawnie skonstruowane zdania - tego jest bardzo dużo. Zbyt dużo by machnąć na to ręką. 

Cliffhanger z ostatniej strony sugeruje kontynuację. Czekam i mam nadzieję nie rozczarować się zarówno od strony artystycznej, jak i tej przyziemnej, edytorskiej.


Recenzja pierwotnie umieszczona na grupie Komiksy bez granic.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stan bloga po PFSK'24

Trzeci rok z rzędu pojechałem na Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej. Trochę na wariackich papierach. W mieszkaniu bajzel po niedawnym remo...