środa, 31 marca 2021

Wolfhunt: Zguba (scenarusz i rysunki: Mateusz Michnowicz, wydawnictwo: Iteka, 2020)

Trochę mi głupio, ale patrząc na okładkę sądziłem że to będzie opowieść o nastoletnim fanie Type O Negative! Jak bardzo się myliłem...

... gdyż bohaterem "Zguby" jest 24-letnia, prywatna detektyw, Leokadia Sykut. Nie podano jakiej muzyki słucha, za to fajczy faję za fają. W sumie nawet nie jest prywatnym detektywem - na co dzień pracuje w knajpce, ledwo starcza na czynsz od wypłaty do wypłaty i od czasu do czasu jakiś znajomek 'z firmy' polecą ją jako specjalistkę od zaginięć. Gdyż Leokadia "Lea" ma nosa do takich spraw. Jest wilkołakiem, a człeko-wilki operują o wiele szerszym spektrum zapachowym. Z tego powodu też Lea potrafi wyniuchać ślad tam, gdzie policja nie jest w stanie nic więcej znaleźć. Przez swoją przypadłość Szykut ma niewielu (?) znajomych, poznajemy jest najbliższego przyjaciela - studenta Błażeja Jarczuka. Ale jednocześnie dzięki swym umiejętnościom ma jakichś znajomych na "górze", którzy ułatwiają jej codzienne życie incognito.

"Wolfhunt: Zguba" nie jest klasycznym openerem. Nie poznajemy originu Lei. Komiks zaczyna się, gdy pewna kobieta szuka Leokadii by ta pomogła odnaleźć jej brata. Dość szybko z dialogów wynika, że nie jest to jej pierwsze takie zadanie, ma już pewien 'fach w ręku' i możemy jedynie zgadywać o jej przeszłości. I tu muszę przyznać, że strzałem w dziesiątkę jest to, że Michnowicz na końcu komiksu dołączył dossier - dość rozbudowany opis wykreowanego przez twórcę świata, gdzie ujawnia podstawy stworzonego przez siebie 'uniwersum' oraz podaje niezbędne 'must know' o bohaterach. Ten zabieg pozwoli mu w ewentualnych dalszych przygodach nie zajmować się za bardzo tworzeniem wstępów, tylko pchać protagonistów w wir kolejnych spraw.

Ale wracając do sedna. "Zguba" to typowy przykład "o taki komiksowy mainstream nic nie robiłem". Dostajemy w łapy całkiem grubą opowieść, w której fabuła mknie dość szybko do przodu, zwrot akcji jest przyjemnie ostry, a bohaterów da się lubić. Mateusz Michnowicz skupił się na opowiedzeniu ciekawej historii, może niezbyt odkrywczej, może i pełnej klisz i schematów, ale opowieści urban fantasy dziejące się w Polsce i to w miejscach raczej nie kojarzących się z magią (tutaj - Rzeszów) nie są jeszcze wyzute do cna przez twórców. Twórca starał się wiernie odwzorować topografię miasta, pewne lokacje związane z fabułą mają rzeczywiste odpowiedniki - to się ceni. A jeszcze świadomość, że po tych miejscach mogą nocami biegać sobie likantropy - dodaje ożywczej szczypty egzotyki.

I jak to bywa w komiksowym mainstreamem - ma swoje plusy i ma swoje minusy, których Mateusz się również nie ustrzegł. „Zguba” to taki styl produkcji TVN. Nawet jak stara się przedstawić mrok, to jest on taki... letni. Bohaterowie „Wolfhunta” mimo, że są przedstawieni jako dorosłe postacie - palą papierosy, piją piwo, są ofiarami napadu w ciemnej uliczce - to komiks można polecić czytelnikowi właściwie prawie w każdym wieku. Gdy ów mrok jest taki sterylny, taki nierzeczywisty, mało przekonujący, zbyt umowny. A mrok tej historii by się przydał. Leokadia czy Błażej z każdej perypetii wychodzą z uśmiechem i bananem na twarzy. Głównie to zasługa jeszcze mało wprawionej ręki Michnowicza w przedstawianiu emocji - tu nawet antagoniści wzbudzają sympatię. Owszem, doceniam sprawność w rozpisaniu historii na kadry - to bardzo równo rozłożona opowieść, bez dłużyzn czy przestojów, ani też bez zauważalnych skrótów. Kolejny raz podkreślam jak bardzo ważna to umiejętność. Tak, trzeba też wytknąć typowe dla debiutantów rozwiązania deus ex machina. Pudełko z ważną zawartością w środku dla popchania fabuły naprzód postanawia ni stąd ni zowąd pohałasować byle tylko zostać zauważone. Samo rozwiązanie intrygi również zostaje wyjaśnione w dość schematyczny sposób - poprzez monolog villiana przed zadaniem tzw. ostatecznego ciosu :) Poproszę w tomie numer dwa o bardziej finezyjne rozwiązanie!

„Wolfhunta” czyta się szybko, szybko pewnie się też zapomni wśród zalewu innych mainstreamowych fabuł. Michniewicz jeszcze nie może na tym etapie pochwalić się kreską, która przysporzy mu fanów. Niemniej jednak po zamknięciu komiksu nie będziecie mieć poczucia wyrzuconych pieniędzy w błoto. Mateusz stworzył intrygujący świat, ciekawych bohaterów, historię która jest w stanie zaskoczyć i dołożył swój kamyczek do teorii, że mamy obecnie do czynienia z świeżą falą urban fantasy wśród polskich twórców komiksowych (z "Bromem" na podium). Świadom wielu niedoskonałości pierwszej odsłony przygód Leokadii, daję ogromny kredyt zaufania i widzimy się - mam nadzieję jak najszybciej - przy odsłonie drugiej.


Recenzja pierwotnie umieszczona na stronie Współczesny polski komiks.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stan bloga po PFSK'24

Trzeci rok z rzędu pojechałem na Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej. Trochę na wariackich papierach. W mieszkaniu bajzel po niedawnym remo...