Adam Fyda znów to zrobił. Wziął na warsztat kolejną fantastyczną powieść z przełomu XIX/XX wieku i przekuł na komiksowe medium. Drobne spoilery w środku.
Na srebrnym globie. Rękopis z Księżyca pióra Jerzego Żuławskiego ukazał się po raz pierwszy drukiem w 1903 roku. Pierwsza część Trylogii księżycowej to pamiętnikowy zapis międzynarodowej wyprawy astronautów na niewidoczną część ziemskiego satelity, gdyż w tamtych czasach wierzono, że "ciemna" strona Księżyca posiada tlen i warunki do rozwoju życia. Cztery dekady później, W 1959 roku sowiecka sonda kosmiczna Łuna 3 wykonała pierwsze zdjęcia niewidocznej strony i ludzkość pozbyła się złudzeń, że Luna jest czymś więcej niż kawałkiem martwej skały. Dzieło Żuławskiego pod tym względem szybko nadgryzł ząb czasu. Choć pozostałe, humanistyczne warstwy powieści, nie straciły wiele na aktualności.
Adam Fyda, świadom współczesnej wiedzy o Księżycu, swoją adaptację ubrał w szaty historii alternatywnej. Ten wytrych pozwolił mu nieco urealnić historię. Uciął swoją opowieść w miejscu, gdzie w książce fabuła wkroczyła na tereny dziś mocno zdewaluowanych informacji oraz zmienił zakończenie na bardziej pesymistyczne. I podobnie jak w poprzednich adaptacjach (W górach szaleństwa, Wielki Pan Bóg) dołożył starań by opowiadana historia była atrakcyjna dla współczesnego czytelnika, ale z poszanowaniem dla oryginału - stąd cytaty na stronach rozdziałowych i część dialogów zostały zaczerpnięte wprost z kart powieści.
9 lipca 1913 roku zostaje wystrzelona w stronę Księżyca rakieta, na pokładzie której znalazło się pięciu naukowców mających zbadać niewidoczną część ziemskiego satelity. Ostatni przekaz usłyszany przez ziemian przed zamilknięciem radia brzmi iż "wszystko jest dobrze, nie ma powodu do obaw". Sześć tygodni później startuje druga, mniejsza rakieta z dodatkowym sprzętem i prowiantem. Jakiś czas później transmisje z jej pokładu również ustają. Lecz na Ziemi ludzkość boryka się z I wojną światową i zapomina o selenonautach. Do czasu aż gdzieś rozbija się automatyczna sonda z pamiętnikiem z wyprawy. Dzięki czemu świat dowiaduje się co zaszło po lądowaniu statków kosmicznych na powierzchni srebrnego globu.
I tu konieczny spoiler - pierwsza wyprawa na Księżyc kończy się katastrofą; statek uderza z impetem o powierzchnię. Lunatycy to opowieść o dramatycznych przeżyciach naukowców na niegościnnym globie. Grupa w jednej chwili zostaje pozbawiona kontaktu z macierzystą planetą, ma ograniczony zapas tlenu i jedzenia a członkowie wyprawy posiadają szczątkowe informacje o miejscu, w którym wylądowali. Pozostaje im tylko podróż w nieznane, ku mitycznej niewidocznej stronie i krainie, w której można oddychać bez hełmów i skafandrów.
Lunatycy nie są przygodową opowieścią, niczym choćby Marsjanin Andy'ego Weira. Tu od początku dominuje poczucie zagubienia, odosobnienia i przygnębienia. Księżyc jest niegościnnym miejscem, ze swoimi upałami podczas dni księżycowych i mrozami podczas nocy. Fyda w spokojny i oniryczny sposób portretuje narastający klimat izolacji i osamotnienia. Nawet, gdy w bohaterach zapalają się iskierki nadziei, Adam lubi odsunąć kamerę, by pokazać bezkres pustki lunarnej i tym samym sposobem dusić każde zarzewie celowości przetrwania. Co prowadzi do ciekawej ambiwalencji - mimo iż w komiksie pełno jest przestrzeni, atmosfera jest duszna i przytłaczająca.
Tytuł to też intrygujące studium ludzkiej psychiki. Brak standardowych bodźców, zmiana perspektywy, izolacjonizm, wyzwala w bohaterach reakcje, o które niełatwo w 'standardowych' warunkach. Chęć przeżycia, zmaganie się z własnymi słabościami a z drugiej strony dołująca samotność i poczucie oderwania od cywilizacji skutkują często filozoficznymi przemyśleniami. Nieważne czy to powierzchnia Księżyca, rozbitek na samotnej wyspie czy zaginiony w boju żołnierz - mózg ludzki w ekstremalnych warunkach wykształca mechanizmy obronne, które z uporem pozwalają mu trwać przy życiu, często w desperackich próbach tłumaczenia otaczającej, nieprzystępnej rzeczywistości.
Co u Fydy i Ospalskiego stanowi najciekawszą część komiksu. Fantasmagorie i urojenia. Adam udanie stopniuje napięcie fabularne. Wędrówce w ciszy towarzyszą strzępy tajemnicy - "coś" się pojawia na krawędzi wzroku, członkowie doświadczają omamów a mózg pozbawiony znanych stymulatorów wytwarza własne - fantasmagoryczno-oniryczne wizje. Fyda rozgrywa ten wątek z pokerową miną. Co jest mirażem i ułudą? Czy kształty księżycowych skał są tylko kupką gruzu a może emanacją jakichś Selenitów - rasy zamieszkującej srebrny glob? Czytelnik z postępującym zaintrygowaniem towarzyszy wyprawie i podświadomie żywo kibicuje. Czy zostaną uratowani przez Obcych w ostatniej minucie? Starczy im powietrza w wędrówce do raju? Czy za 'morskimi' wizjami stoi coś więcej niż tylko pragnący zieleni udręczony czernią i bielą mózg? Jak piękną grę słów stanowi tytuł!
Oprawa graficzna zachwyca. Fyda z powodzeniem szlifuje swoją elegancką, realistyczną i niegdysiejszą kreską krok po kroczku zbliżając się do poziomu Paula Gillona. Na uwagę zwraca wszystko - od diesel-punkowych maszyn poprzez szczególiki w elementach teł na krajobrazach księżycowych kończąc. Właśnie - Księżyc. Ależ on przepięknie wygląda w rysunkach Adama. Wyziera z nich cisza, chłód, bezmiar pustki, ale jednocześnie przykuwa swoim majestatycznym pięknem. Na stronie 24 jest scena, w której bohaterowie stoją pośród lodowego morza spoglądając na kupę kamieni, a w tle Słońce oświetla zieloną Ziemię. W kosmosie nikt nie usłyszy twojego płaczu i samotności - kadr aż krzyczy! A dwie strony później rozkładówka przedstawia malutki wehikuł, który stara się przemierzyć bezkres księżycowego pustkowia. A momenty, w której skały nabierają znanych cech i kształtów aż kipią od immersji - razem z bohaterami czytelnik zastanawia się nad realnością sytuacji i dostaje gęsiej skórki czekając na bliższe spotkanie z tajemnicą obcego globu.
Introwertyczna, oniryczna, staromodna adaptacja klasyka literatury. Chwała Adamowi, że w tak udany sposób przetransformował ją pod współczesną narrację, nie tracąc nic z ducha materiału źródłowego. Lektura Lunatyków ma coś w sobie z lunatycznego transu - niepokoju (również tego metafizycznego), odrealnienia, zagubienia i panicznego uczucia towarzyszącego klaustrofobii.




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz