Zgaduję, że Mariusz Moroz chciał być jak Alan Moore i stworzyć swoje From Hell :)
Jak można przeczytać w posłowiu, przed przystąpieniem do stworzenia komiksu o Bitwie Grunwaldzkiej przeczytał chyba wszystkie naukowa opracowania o tamtym dniu i na ich podstawie stworzył swoje 60 stronicową monumentalną rekonstrukcję. Co widać - praktycznie do każdej strony mamy przypisy rozszerzające wiedzę, którą nie dało się pokazać na łamach komiksu. Ilość narysowanych szczegółów - oszałamia. Domyślam się, że historyczni entuzjaści będą godzinami oglądać szczegóły i omawiać zgodności wyglądu oręża, broni, chorągwi. Dla historycznych nerdów Na Polach Grunwaldu będzie lekturą przyprawiającą o szybsze bicie serca. A jak czyta się komiks zwykłemu zjadaczowi komiksów, który wie jedynie, że taka bitwa była i że ją wygraliśmy? Odpowiedź już nie jest jednoznaczna. Moroz zaznacza w posłowiu jak mocno w powszechny wizerunek wryła się pełna przekłamań wizja tej bitwy stworzona najpierw przez Sienkiewicza a potem sfilmowana przez Forda. Dzięki temu komiksowi można błysnąć w towarzystwie i zastrzelić rozmówców faktami, że podczas tej bitwy piechoty nie było wcale, podobnie jak wilczych dołów, Tatarzy zarządzili odwrót niekoniecznie z tchórzostwa itd., itp. Takich smaczków będących na bakier z utwardzonym przez popkulturę obrazem bitwy jest wiele. Tak, Mariuszowi Morozowi udało się być jak Alan Moore. Troszeczkę :)
A teraz trochę pomarudzę. Taka kronikarska konstrukcja komiksu ma kilka wad. Język - Moroz zastosował archaizację językową, tekstu mówionego jest dużo (co ciekawe - nie w didaskaliach, tylko w dialogach, co się chwali) przez co lektura trochę męczy. Drugie - komiks nie ma bohatera. Nie ma także anty-bohatera. Owszem, znajdziemy tam i Jagiełłę i von Jungingena, ale ci pojawiają się, wypowiadają kwestie i kamera przerzuca nas obserwować kolejne postacie. Gdyż ten komiks jest jak pokaz slajdów - postacie pojawiają się, głoszą parę zdań i znikają by ustąpić miejsce kolejnym. Gdyż komiks epatuje postaciami, nazwami, imionami, faktami - cierpi przez to niestety dramaturgia. Skoro nie mamy bohatera, któremu można kibicować, który jest jakoś charakterologicznie pogłębiony - kompletnie nie przejmujemy się jego losem. Oj, po prostu kolejna z mrowia przedstawionych postaci. Ciężko od kronik oczekiwać empatii do opisanych w niej nazwisk, to w końcu ma być literatura faktu - ale Mariusz Moroz musi być świadomy hermetyczności swojego dzieła. Tutaj szanuję autora za świadome skazanie komiksu na egzystowanie w niszy niszy. Mógł bez problemu zrobić opowieść, która sprzedałaby się lepiej. Tę bitwę można pewnie opowiedzieć w formie coś na kształt Bravehearta i pokazać ją oczami np. Władysława Jagiełły oraz zawrzeć jego rozterki bądź pokazać jak po bitwie zrywa pszenice i zanosi ją na grób zmarłej Jadwigi. Każdy by szlochał. Mógł pójść drogą modernistyczną i pokazać konflikt z perspektywy no-name'a - ot, historia zwykłego rycerza, który ma swoje problemy życiowe, ale musi wsiąść na konia i walczyć w nie swojej sprawie. Ale nie - Moroz postawił na komiks faktu i zrobił to bardzo dobrze.
Także Na polach Grunwaldu to bardzo dobry, ale hermetyczny komiks. Autor ma zasłużenie prawo być z niego dumnym, ale też powinien spodziewać się odzewu głównie wśród pasjonatów historii niż wśród przeciętnego komiksomaniaka spragnionego klasycznych fabuł. Bardzo dobrze, że powstają takie niszowe rzeczy w komiksie, ale... lektura komiksu jest trudna, w sumie trudna jak każde naukowe opracowanie jakiegoś zagadnienia.
Recenzja pierwotnie umieszczona na grupie Komiksy bez granic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz