niedziela, 12 czerwca 2022

Infinity: A tale of the inferno (scenariusz: Chad M. Strohl, rysunki: Kamil Boettcher, wydawnictwo Caliber Comics, 2019)


Mam słabość do twórczości Kamila Boettchera. Tym razem sięgnąłem po tytuł, który narysował dla amerykańskiego wydawnictwa. I przy okazji naocznie przekonałem się, jak fajnie działa usługa Amazon Prime.

Infinity jest wariacją na temat Boskiej komedii Dantego Alighieri. Bohaterem komiksu jest policjant John Dante (o prezencji Johna Constantine'a), który podejmuje trudną wyprawę do kolejnych kręgów piekielnych, by móc uratować duszę swej brutalnie zamordowanej żony. Wędrując w głąb Piekła musi nie tylko zmierzyć się z demonicznymi hordami zła; po piętach depcze mu także Thorne, nieśmiertelny morderca jego małżonki. Na szczęście w zaświatach może liczyć również na sprzymierzeńców. Jak zwykły policjant trafia do świata niedostępnego śmiertelnikom? Pomaga mu w tym dziwny tatuaż na nadgarstku, który otwiera kolejne bramy...

Fabuła nie jest linearna. Od momentu wstąpienia Johna do czeluści piekielnych mamy klasyczną, normalnie płynącą linię czasową. Ale również gęsto poutykane flashbacki. A te już nie są przedstawione chronologicznie. Taki motyw jest często stosowany by zdynamizować całą opowieść, jednak w tym przypadku uczucie chaosu jest spore. Scenarzysta dość asekuracyjnie "zabezpiecza się" na początku opowieści, używając symbolu nieskończoności oraz mówiąc, że nic nie ma początku i nic nie ma końca, więc wydarzenia można szatkować w dowolny sposób - mimo wszystko uczucie fabularnego bałaganu jest zbyt duże przy pierwszej lekturze. Owszem, przy ponownym czytaniu puzzle układają się bardziej gładko i widać w nich więcej koncepcyjnego sensu, jednak oszołomiony czytelnik może już nie chcieć wrócić. Podobne zgrzyty trafiają się w części linearnej - często przed bohaterami stoi śmiertelne zagrożenie, które logicznie biorąc, powinno za sekundę bądź dwie uderzyć z wielką siłą. Strohl jednak w takich momentach "spowalnia" czas i daje oddech protagonistom by się wygadali, schowali, znaleźli czas na ucieczkę, bądź mogła przybyć 'pomoc'. Znalezienie duszy zamordowanej żony w lesie samobójców również trzeszczy scenariuszowo. A takie kiksy już ciężej obronić przy wielokrotnej lekturze.

W fabularnych fikołkach na szczęście pomaga rysownik. Kamil zastosował różne palety kolorów (a właściwie koloru) w danych przedziałach czasowych. Niektóre strony są bardziej żółte, niektóre głównie niebieskie, inne wręcz przesycone szarościami - prosty trick, ale pomaga dość szybko wsiąść w odpowiedni wózek. A Boettcher zaprząg w tę opowieść wszystkie swoje rozpoznawalne elementy: twarze z lekko za dużymi oczami, 'rybie' oblicza i mnóstwo potworów z rzędami ostrych zębów. Infinity ma silny horrorowy vibe, niestety czasami Kamil niepotrzebnie używa blurrów, sporo kadrów zostało narysowanych zbyt chaotycznie i oko spędza za dużo czasu na próbie dopasowania kresek do danego 'ciała'. I szkoda ograniczonej palety kolorów - czerwień na tle wyblakłej gamy prezentuje się nieźle, ale niedosyt innych kontrastujących się barw wraz z kolejnymi stronami zaczyna być bardziej odczuwalny.

Infinity: A tale of the inferno jest przyzwoitym komiksem, choć wytknąć można mu wiele. Trzeba docenić twórcze nawiązania do Dziewięciu Kręgów Piekieł, jednak historia miejscami się rozłazi - podczas lektury pojawiają się (choć nie powinny) pytania 'ale jak?', 'skąd', 'czemu'? Robota kreślarska Kamila Boettchera też niczego sobie, ale brakuje zabaw w przełamanie schematyczności kolorystycznej. Niemniej jednak to sześć niezłych zeszytów złożonych w TPB o hellblazerowych inklinacjach.

Komiks kupiłem przez amazon.pl. Kosztuje tam niewiele ponad 80 zł. Z wykupioną usługą Prime przesyłka jest darmowa. I wcale nie czekałem kto wie ile na przesyłkę; około tygodnia zaledwie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stan bloga po PFSK'24

Trzeci rok z rzędu pojechałem na Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej. Trochę na wariackich papierach. W mieszkaniu bajzel po niedawnym remo...