Bohatera Kociej planety, Jana Banama, mieliśmy okazję poznać w Post Scriptum, ubiegłorocznym tytule Jakuba Martewicza. Zamieszczony w zbiorku epizod Planeta Nieumarłych jest niezależną historią, ale jego znajomość pomoże szybciej zrozumieć jedną enigmatyczną scenę w tym komiksie.
Tym razem najemnik Banam przyjął misję podjęcia się negocjacji między władzami Ziemi 3 a przedstawicielami Kociej planety. Kiedyś relacje handlowe między tymi dwiema planetami kwitły w najlepsze a występujące tam złoża uranu były cennym surowcem dla Ziemi. Niebieska planeta, uwikłana w bliżej nieznane konflikty zbrojne, po jakimś czasie zapomniała o leżącym na peryferiach globie. Po prawie stuleciu przerwy komunikacyjnej, włodarze Ziemi wyrazili chęć odnowienia umów handlowych. Jednak biorąc pod uwagę, że w przeszłości ziemianie prowadzili na Kociej planecie gospodarkę rabunkową, nie byli pewni czy po latach 'rozłąki' mieszkańcy przywitają ich z otwartymi rękoma. To właśnie miał sprawdzić Jan Banam. Ta, z pozoru prosta misja, dość szybko ulega pokomplikowaniu.
Kiedyś twórcy fantastyki tworząc swoje opowieści, cechowali się barokową wyobraźnią. Prześcigali się w kreśleniu fantastycznych światów, zaludnionych nie mniej fantastycznymi mieszkańcami. Swoich bohaterów wikłali w awanturnicze przygody byle tylko pokazać jak najwięcej z wymyślonego świata. Nie mieli czasu pogłębiać charakterów postaci, wystarczył toporny podział na tych dobrych i złych, gdyż lawinowo mnożące się przygody nie dawały czasu na psychologiczne rozważania. W kolejnych dekadach fantastyka stała się bardziej realistyczna; twórcy już musieli znać równania fizyczne, podstawy fizjologii i fizykę kwantową, aby czytelnik bądź widz nie wytknął im bzdurek logicznych. Co sprawiło, że współczesne dzieła SF są lepszą ekstrapolacją teraźniejszości, ale brakuje w nich ziaren złotej ery fantastyki - tej głupiej i naiwnej, ale czarującej niezliczonymi kreatywnymi pomysłami na dziwaczne, nowe światy (obecne Gwiezdne Wojny to głównie plenery pustynne).
Ten przydługi wstęp służy mi do wyprowadzenia opinii, że Jakub Martewicz hołduje tej 'złotej' fantastyce. Wg dzisiejszych realiów, Kocia planeta jest w połowie SF a w połowie opowieścią fantasy. Nawet sama planeta nie jest 'kocia', wierniejszą nazwą było nazwać ją 'kocio-gadzią'. Gdyż to świat zaludniony (nie tylko na powierzchni, ale w przestrzeniach i pod wodą) ogromną ilością majestatycznych smokopodobnych stworów. Główna intryga również czerpie garściami z klasycznych dzieł fantasty i opiera się na szukaniu potężnego artefaktu. Choć muszę przyznać, że Jakub zręcznie miesza konwencje: obok wspomnianego fantasty dostajemy rasowy sensacyjniak, elementy anty-utopii oraz klasyczną przygodówkę SF z łamiącymi wszelkie prawa fizyki kosmicznymi predatorami.
Dla osób ceniących sobie logikę w opowieściach, to ten komiks będzie zbyt dużą 'ramotką'. Nawet nie chodzi o ściany tekstu (tu Jakub jest powściągliwy i często całe strony są nieme) ale o pomysły na fabułę. Już na pierwszych stronach widzimy Banama siedzącego w olbrzymiej i chyba pustej stacji kosmicznej. Która... nie ma wolnego miejsca parkingowego. By dostać się na statek, Jan musi się ubrać w kombinezon, wyjść w przestrzeń kosmiczną, pokonać kilkaset metrów i otworzyć właz wehikułu. Głupie nie? Ale dzięki temu oko może się nacieszyć kilkoma kadrami drobiazgowej konstrukcji stalowych potworów. Podobnych sytuacji jest więcej. Jakub tak tworzy fabułę by móc nam sprzedać swoje umiejętności w wymyślaniu niemożliwych obiektów, sytuacji i lokacji. Wspominałem o Planecie Nieumarłych - tu również Martewicz zaprzągł do opowieści motyw halucynacji i majaków, byle tylko jeszcze bardziej oszołomić czytelnika. Z tego powodu fan twardej fantastyki najpewniej odbije się od tego tytułu, natomiast miłośnicy Valeriana czy Luca Orienta powinny być zachwyceni. Choć trzeba pamiętać, że to opowieść poważniejsza w wydźwięku, bez 'ramotkowatego' humoru.
Ciężko coś nowego napisać mi o poziomie technicznym rysunków Martewicza. Jak dla mnie, gdyby przestał się rozwijać, i tak już osiągnął poziom realistycznej kreski bliskiej tuzom frankofońskiego i amerykańskiego komiksu. W jego łapie echa twórczości Johna Byrne'a będzie widać zawsze i nie ma co z tym walczyć, ale cieszą nowe inspiracje. Plansza 9 to list miłosny do Andeasowego Rorka, a projektami wielkogabarytowej fauny nie powstydziłby się sam Leo. Osobiście w kolejnych tytułach widziałbym szerszą paletę kolorów (tu brakuje mi soczystej zieleni), ale to przykład narzekania 'bo można'.
Kocia planeta jest tym typem fantastyki, jakiej się dziś już nie pisze. Zbliżoną koncepcyjnie do Rozbitków czasu ale dostosowaną do współczesnych sposobów narracji. Jeśli wciąż lubimy leżeć nocą na trawie, patrzeć się w rozgwieżdżone niebo i marzyć o podróżach międzygwiezdnych - komiks ten jedynie wzmoże ducha małego, kosmicznego wędrownika.
Wygląda to nieźle, może sobie sprawię. Takie pytanko: rozumiem, że Post Scriptum to zbiorcze wydanie Henryka Kaydana numery 7-10. A czy numery 1-6 też miały takie zbiorcze wydanie?
OdpowiedzUsuńNie, Kaydany 1-6 wyszły tylko w zeszytach...
UsuńNa przykładowych planszach, które tu są umieszczone, bohater wyglądem (fizjonomią i fryzurą) przypomina, nawet bardzo kapitana Żbika (szczególnie w interpretacji Wróblewskiego) :-)
OdpowiedzUsuńCzy to nie tylko ja :)
Usuń