Ja rozumiem rebooty, ale żeby pozbawić bohatera znaku rozpoznawczego, jakim jest wąs? No nie wiem...
Post Scriptum to tłuste wydanie zbiorcze zawierające dalsze losy Henryka Kaydana (numery #7-#10), czteroczęściowy elseworld Droga do piekła oraz zajawkę potencjalnej nowej serii z zupełnie nowym bohaterem. A to wszystko w full color, co dobitnie pokazuje, że Jakub Martewicz jest nie tylko zdolnym rysownikiem ale ma także nosa do przytomnego kładzenia koloru.
Zeszyt #7 zaczyna się od prawdziwej bomby. Po sensacyjnych wydarzeniach z poprzednich części Kaydan ledwo uchodzi z życiem. I przyznam, że okoliczności w których dokonano zamachu na jego życie są najsłabszym elementem komiksu. Rozumiem chęć nowego otwarcia i pozostawienia całego bagażu bondowskiego klimatu poprzednich części, ale... jedna postać stała się kompletnie out-of-character i ciężko przejść do porządku dziennego nad jej decyzją. Podobnie późniejsze akcje w szpitalu. Pojawia się tam inna postać, która wywarła duży wpływ na Kaydana ale kto to był? Skąd się wzięła? Mogę tylko zgadywać, że to członkini organizacji, o której opowiadał story-arc Odliczanie. A wątki z siódmej odsłony chyba już nie będą kontynuowane. Sądzę, że Jakub był tego świadom, wiedział że pogrzeb starej serii wyszedł mocno 'edgy' i czytelnicy będą kręcić nosem, ale swoje osiągnął - od kolejnego numeru klimat serii zmienił się dość mocno.
Gdyż w kolejnych częściach Henryk Kaydan przestaje być agentem ABW a zostaje kimś w rodzaju prywatnego detektywa, który jest wzywany do przypadków dziwnych. A my czytelnicy jesteśmy świadkami dwóch takich spraw. I tu Martewicz nie rezygnując z kilku wypracowanych elementów (piękne kobiety i przykładanie luf pistoletów do skroni) zaczyna serwować opowieści z dreszczykiem. I gdy już czytelnik nabierze purpury na wzburzonej twarzy, że jak to z serii sensacyjnej zrobić Archiwum X, Martewicz w finale podsuwa mini twisty fabularne, które ów wzrost ciśnienia obniżają. I oczywiście owym zwrotom akcji można dużo zarzucić, jeśli chodzi o prawdopodobieństwo, ale hej! mamy do czynienia z mainstreamowym ongoingiem w amerykańskim wydaniu, w których to akcenty kładzie się na przygodową warstwę niż realizm. I zeszyty #8-#10 czytało mi się znacznie lepiej niż #7, po którym miałem więcej pytań niż odpowiedzi.
W Henryk Kaydan: Droga do Piekła Martwicz postanawia kolejny raz poeksperymentować w konwencją. Tak więc tworzy sobie alternatywny, post-apokaliptyczny świat, w którym pozostali przy życiu ludzie organizują się w walczące ze sobą gangi. Kaydan w tej mini-serii ma jedno zadanie - przeżyć. Co ciekawe - to komiks (prawie niemy) a Jakub sprawnie prowadzi brutalną narrację z manierą blockbusterowego reżysera. I to się świetnie czyta/ogląda - jest napięcie, są emocje, jest niezły vibe. Praca nad tą opowieścią musiała być mocno obciążająca artystę, gdyż w ostatnim zeszycie... nie dostajemy zakończenia! Jakub w czwartym zeszycie postanowił przełamać czwartą ścianę i zamiast skupić się na fabule wszedł w monolog z czytelnikami, zwierzając się z wypalenia zawodowego, niemocy twórczej i chaotycznych pomysłów ganiających mu po głowie. Doceniam taką swoistą spowiedź, jestem pod wrażeniem formy jaką przyjęła, nie mam żalu o brak zakończenia, aczkolwiek muszę zaznaczyć, że Droga do piekła to najlepsza rzecz Martewicza, jaką miałem okazję przeczytać. I się powoli przygotowuję na więcej fantastyki w HK...
Planeta Nieumarłych jest z kolei historią z nowym bohaterem, Janem Bananem, który ma dostać swój własny pełnometrażowy komiks. Jest to prosta opowieść sf o lądowaniu na planecie wywołującej u ludzi wizje i majaki. Wydaje mi się, że Martewicz miał "wsteczny" pomysł na ten komiks. Mam wrażenie, że chciał sobie porysować trochę czaszek i wampiro-klaunów, więc sobie wymyślił, że takie monstra będą pasować do sytuacji, które będą efektem jakiś halucynogennych sytuacji. Na przykład biorących się z wyziewów obcej planety. I cyk, jest już scenariusz! Rozumiem takie podejście, efekt finalny jest niezły, choć to historia z gatunku tych, które po godzinie się zapomina. Oby zapowiadana Kocia planeta z tą postacią miała większy impact factor!
Post Scriptum to kronika wciąż ulepszanego warsztatu Martewicza. Jakub poprawia wszystko - anatomie, emocje na twarzach, lokacje, sceny akcji i idzie krok dalej szlifując kreskę tworząc bardziej fantastyczne kadry i delikatnie eksperymentując z narracją. Co prawda jest przewidywalny w niektórych rozwiązaniach fabularnych mocno zanurzonych w amerykańskim komiksie środka, ale w sumie można to równie dobrze podpiąć pod łatkę twórcy charakterystycznego :) Czytelnik niech głosuje portfelem. Ci, którzy połknęli haczyk (jak ja!) już zacierają ręce z radości, gdyż w zapowiedziach są już kolejne tytuły pod szyldem naszej rodzimej fabryki cudów!
A historie składające się na Post Scriptum można w wersji cyfrowej przeczytać tu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz