Drugi zeszyt polskiego B.B.P.O. nie musi już kreślić początków wydziału, tylko od razu wrzuca bohaterów w wir nowego zadania. I to jest to tempo i sposób opowiadania historii, które powoduje u czytelnika decyzję o dłuższej przyjaźni z serią.
W Larinae dochodzi do lekkiego przetasowania "drużyny". Jakub Lange zostaje wezwany przed oblicze swoich kościelnych zwierzchników, więc na placu boju pozostaje Dobrowolski i Wilk. Kolejne zgłoszenie o tajemniczych wydarzeniach prowadzi do Szczecina do hotelu Kaskada, gdzie doszło do tajemniczej śmierci zagranicznego dygnitarza. Dzięki prawie-że wymuszeniu towarzyszy im patolog Bogumiła Fiszer - bardzo fajnie wykreowana, charakterystyczna postać. Na miejscu agenci rozdzielają się, każdy wpada we własne kłopoty, przy czym drugi raz podkreślona jest unikatowość Szymona Wilka. Sprawa oczywiście zostaje rozwiązana, ale podobają mi się wplecione w fabułę mikro-wtręty.
To, że Larinae dość łatwo kojarzy się z Plagą Żab jest zrozumiałe, w końcu biologie potworów są podobne. Ale zastanawiające są pierwsze kadry, w której postać o której nic nie wiemy ma wizję dotyczącą sprawy, którą lada dzień zajmie się Wydział 7. Oznacza to, że sam Wydział zatrudnia większą liczbę osób, po które można sięgnąć w przyszłości. Teraz wiadomo, że ową kobietą była Helena, bohaterka zeszytu specjalnego, ale w 2019 roku była wielką zagadką. Intryguje relacja między majorem Dobrowolskim a znanym z wcześniejszej odsłony Panem Palaczem - mimo iż scenariusz poświęca jej jedynie parę kadrów - widać jak kruche jest status quo między tymi osobami. No i umiejscowienie akcji w dość znanych lokacjach - tragedia hotelu Kaskada pewnie wciąż jest żywa dla starszej generacji szczecinian. Również przywołanie tekstu ówczesnego szlagieru udanie dopełnia atmosferę tamtych czasów. Dodatki dopowiadają jeszcze jedną rzecz - Szymon Wilk już po wszystkim został zahipnotyzowany, dzięki czemu wiedza o tym co się wydarzyło przetrwała w (tajnych) aktach.
Powyższe drobiazgi pokazują, że duet Kontny-Turek już na dobre rozsiadł się w fotelu scenarzysty i bez kompleksów kreśli kolejne sprawy. A dodatkowo sprytnie przemyca fragmenty ciągłości fabularnej serii. Nie sili się specjalnie na oryginalność, stosuje ograne chwyty (epilog!) ale stawia głównie na klimat opowieści z dreszczykiem. Wtóruje my Krzysztof Budziejski. Nie dysponuje może wycyzelowaną kreską co Pawlak, twarzy już znanych bohaterów wyglądają mniej ciekawie, ale jego powłóczystość rysowania i rozmiękczenie konturów rastrem nadaje opowieści odpowiedniej dynamiki. Kreacje potworów - świetne. A same gadzie oseski... jak nie można ich nie kochać mimo ewidentnych złowrogich zamiarów?
Nie mam uwag do zeszytu 2. Nasze PRL-owskie B.B.P.O. nie powinno mieć kompleksów przed ekipą dowodzoną przez Toma Manninga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz