wtorek, 3 października 2023

Dwa gwoździe: Vanitas (scenariusz i rysunki: Ottoich, wydawnictwo Rebel, 2023)



Oto finał.

Gdy tydzień temu Ottoich wysłał wiadomość z pytaniem, czy nie chcę recenzenckiego pdf-a, to się zawahałem. Wiadomo, jak to z zakończeniami serii bywa - często oczekiwania są spore a końcówka mówiąc dyplomatycznie... nie spełnia pokładanych nadziei. Gdyby przyszło mi przedpremierowo napisać, że Vanitas gdzieś po drodze wytraciło impet, to rozsierdzony autor z niesprzedanymi egzemplarzami mógłby wykorzystać wszystkie sigile ze swoich grymuarów by mi dopiec. W końcu vanitas vanitatum et omnia vanitas. Ale koniec końców - załącznik otworzyłem.

Ottoich zamyka swą historię w tomie o zwiększonej objętości, bez podziału na dwa rozdziały i brakiem numeru na okładce. I od pierwszych kadrów rusza z splataniem wątków. Oto w Seulu, pod koniec XX wieku, w pewnej restauracji spotykają się Lucyfer, Bafomet i Behemot, by omówić kryzys związany z planowanym zamachem stanu na Króla Piekieł. Jednocześnie Maria Boska nie ustaje w poszukiwaniach "miejsca", do którego udał się Bóg po stworzeniu świata. Ślady wiodą ją do Talaimannaru, gnębionego przez Rawanę - króla demona o dziesięciu głowach i dwudziestu rękach.

Jak na finał przystało - wszystkie maski opadają. Nie ma niedomówień, prawdziwe intencje bohaterów zostają odsłonięte. Ale bynajmniej autor nie prowadzi czytelnika po nitce do kłębka. Oto na arenie wydarzeń pojawiają się drugoplanowe postacie z poprzednich tomów; każda z nich ze swoją rolą do odegrania. Ottoich umiejętnie podkręca emocje, lekko zwodzi za nos czytelnika, kto będzie Aryą z trzeciego odcinka ostatniego sezonu Gry o tron, choć po prawdzie można się wcześniej domyśleć, kim jest główny mastermind całej intrygi. W końcu po coś pewne wskazówki zostały postawione w poprzednich tomach. 

Ale zanim czytelnik dotrwa do kluczowej 92 strony, będzie ostatni raz miał okazję popodziwiać erudycję artysty, liznąć trochę mitologii hinduskiej i kolejny raz chrześcijańskiej (część akcji dzieje się w brzuchu Lewiatana). A także postudiować sporo naprawdę efekciarskich kadrów. Ottoich zrobił z Vanitas blockbustera - są sceny batalistyczne, surrealistyczne, infernalne czy podjumane z Fast & Furious. Nowy oufit Marii Boskiej ma coś w sobie z Sędziego Dreda, bezimienna kobieta z pierwszych stron przypomina mi Whitney Houston, popadający w szaleństwo Błotnik straszy biało-czerwonymi podkrążonymi oczami. Twórca cały czas pamięta o czytelniku, czaruje go, zabawia, wzrusza (!), podrzuca możliwe inspiracje, puszcza zalotnie oczko by, niczym rasowy wodzirej, doprowadzić do grande finale.

A finał dowozi. Jest satysfakcjonujący. Logicznie kończący wątki. Wewnętrznie spójny. I smutny, gdyż żegnany świat Dwóch gwoździ. Ottoich zakończeniem zatrzasnął pewien rozdział (nie, to nie znaczy że wszystkich uśmiercił :). Oczywiście, to komiksowo, więc zawsze można coś wymyślić pod sequel, ale zakończenie Vanitas jest kompletne.

Dobra, żeby nie były tylko same pochwalne peany. Jak w każdym poprzednim tomie, także piątka ma spory ładunek humoru. Ale tym razem nie zawsze dowcip wstrzelił się we właściwe miejsce. Niektóre dialogi niepotrzebnie zostały zkomizowane, czym obdarły scenę z właściwego im napięcia. Zabrakło mi także jakiegoś wtrętu, w jakich okolicznościach dawni bogowie stali się pachołkami Lucyfera. Choć kto wie, może to pomysł na prequel? 

Dwa gwoździe jest serią, po której widać, że autor przystępując do tworzenia tomu pierwszego doskonale wiedział, jak opowieść się zakończy. Historia ulegała pewnym modyfikacjom, ale główny szkielet pozostał niezmieniony. Ottoich "przerwał" ją we właściwym momencie - bez zmęczenia materiału, rozwodnienia fabularnego, wydziwiania i taniego szokowania zwrotami akcji. Przez co czułem się swobodnie w jego wykreowanym świecie. Pełnym groteskowych trawestacji mitów, podań i legend. Nieprzewidywalności. Brzydkiej wspaniałości. Zamieszczone na końcu albumu fanarty zaprzyjaźnionych komiksiarzy pokazują, że nie byłem w tym odczuciu odosobniony. Każdy z nich jest z innej beczki stylistycznej, ale wszystkie zawierają te cechy, za które kocha się ów tytuł (najbardziej ujął mnie rysunek Edmunda Krajewskiego).

Rozmawiając z autorem kiedyś w kuluarach dowiedziałem się, że artysta ma dużo pomysłów na kolejne, już poza dwugwoździowe rzeczy. Jestem pewien, że Ottoich nieraz zaskoczy nas swoją nieszablonową wyobraźnią. Ale czy uda mu się stworzyć postać o podobnym stopniu 'cute level' co Torngarsuk? Tu już nie byłbym taki hurraoptymistyczny. Ale odkładając na bok dywagacje - być może szykuje nam się wydarzenie podczas tegorocznego MFKiG. Tam będzie miała miejsce oficjalna premiera handlowa Vanitas. Kto się wybiera, ten wie, co ma robić.
"Grosza rzuć ottoichowi..."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stan bloga po PFSK'24

Trzeci rok z rzędu pojechałem na Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej. Trochę na wariackich papierach. W mieszkaniu bajzel po niedawnym remo...