W drugim akcie autorzy nie zamierzają zwalniać tempa. Dzieje się!
Finał pierwszego rozdziału pozostawił czytelnika właściwie z dwoma cliffhangerami. Dowiedzieliśmy się o prawdziwych celach Federacji a także złapaliśmy się za głowę czytając jaki to plan odnalezienia syna wymyśliła jego matka, Aldona. Jedynie sytuacja z Chrisem wyglądała na uspokojoną, w końcu kazano go odwieźć w bezpieczne miejsce, na rodzimą planetę Verwizian - Heylę.
I właśnie na Heyli dzieje się większość In memoriam. Mimo, iż mieszkająca w Pustym Mieście niewielka społeczność prowadzi skromne życie po przejściu tzw. Srebrnego marszu, to dochodzi tam do zagadkowych zaginięć. Rozwikłanie zagadki i happy-end nie przynosi ulgi, a jedynie wzmaga grozę na myśl o tym, co może wkrótce nastąpić. Piotrek, podobnie jak Krzysztof Łuczyński w Iskrach, bierze z popkulturowego kociołka znane motywy i przyrządza z nich całkiem smaczne nowe danie dodając kilka autorskich przypraw. Można bawić się w wyliczankę, co zostało zaczerpnięte z Obcego, Gwiezdnych wojen, czy Facetów w czerni. Na początku nawet próbowałem, ale po chwili machnąłem ręką i dałem się porwać opowieści. Gdyż na tym etapie Czarnecki przedstawia szerszy kąt widzenia na wykreowany świat. Wiadomo, czym naprawdę kieruje się Federacja oraz na jakich zasadach działa ruch oporu.
A na Ziemi Aldona bierze sprawy w swoje ręce i szuka każdego sposobu, by znaleźć informację o zaginionym synu. Ale zanim podejmie pewne radykalne decyzje, twórcy rzucają na taśmę kolejną tajemnicę z przeszłości kobiety, która rzuca nowe światło na całą fabułę i zwiększa poziom skomplikowania. Co prawda autorzy mocno komiksowo przerysowali tę postać (momentami to prawie-że kobieca wersja John'ego Wicka), ale też wywindowali ją na najbardziej charakterystyczną - taką, której chce się kibicować w dalszych odsłonach.
Ponownie kapitalną robotę zrobił Adam Frąckowiak w designie kosmitów. Kolejna nowa rasa, kolejny dobry pomysł na niesztampowy wizerunek. Trochę Incala, ciut Piątego elementu, nieco wspomnianych Facetów w czerni - kosmos w Cosmo Chrisie aż kipi od galaktycznych ewolucji. Trzeba się tylko przyzwyczaić, że niestety ludzie wychodzą rysownikowi zbyt sztywno. Poza tą niedogodnością to space-opera pełną gębą. Adam dobrze się czuje w dynamicznych scenach, coraz odważniej przemyca pomysły na ciekawe kadry (obrazy w głowie Aldony najlepszym przykładem) i udanie wypośrodkowuje tempo produkcji kosztem rezygnacji ze szczegółowych teł. Te mają więcej detali w tych miejscach, w których należało pokazać więcej detali.
Tym razem twórcy nie zaserwowali ostrego cliffhangera. Mimo, iż nad Ziemią zbierają się bardzo czarne chmury, pojawia się światełko w tunelu. A panowie Czarnecki i Frąckowiak pokazują, że nie straszne im prowadzenie wielu równoległych wątków. Cosmo Chris po drugim akcie jest już tak dobrze naoliwionym mainstreamowym samograjem, że organizatorzy komiksowych festiwali powinni zacząć zabiegać o zaproszenie duetu na spotkania autorskie. Na zdolnych ludzi trzeba zwyczajnie chuchać i dmuchać. Ewentualnie sprawdzić co potrafią. In memoriam startuje w tym miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz