Chad M. Strohl lubi współpracować z polskimi rysownikami. Kiedyś z Kamilem Boettcherem przy Infinity, dziś z Adamem Kmiołkiem. Z rysownikiem Białego Orła współtworzy aż dwa tytuły. Dzięki wydawnictwu Ultimate Comics mamy okazję poznać jeden z nich.
Ride or Die to klasyczny western. Autorzy przenoszą nas do Kalifornii, do roku 1850, tuż po wybuchu gorączki złota. I wokół złota obracają się ludzkie tragedie. Strohl przedstawia trzy równoległe wątki, będące przedstawieniem głównych bohaterów opowieści. W pierwszym poznajemy weterana wojny (meksykańsko-amerykańskiej jak zgaduję), który męczony powojennymi traumami, nie potrafi ułożyć sobie życia i dorabia gdzie może. Wątek drugi opowiada historię 10-latki, która po śmierci ojca trafiła pod wychowanie do jego wspólnika w interesach, trzeci bohater po znalezieniu złota zaczyna snuć wizję bogactwa i ożenku z córką szefa. Lecz dość szybko okrutny los jeszcze bardziej komplikuje ich i tak nie za wesołe żywota.
Niezmiennie podoba mi się lekkość, w jaki Amerykanie piszą openery. Strohl na 32 stronach pobudował większość fundamentów swojego świata. Nadał bohaterom charakteru, sprytnie połączył fabularne nitki, gładko przedstawił zasady rządzące XIX wieczną Ameryką oraz naszpikował zeszyt akcją. Oczywiście coś za coś: Ride or Die jest typowym czytadłem, z nieskomplikowaną fabułą (choć z wyraźnym potencjałem na rozwinięcie i sięganie do przeszłości bohaterów), prostymi dialogami i dość stereotypowymi postaciami. Z plusów wymieniłbym sporą dawkę brutalności, której daleko od cukierkowości, z minusów - dziesięciolatka jak na swój wiek jest za bardzo rezolutna. Kondensując wrażenia do jednego zdania - to fabuła, którą mimo klisz się smacznie czyta, ale przy której się kompletnie nie myśli.
Adam Kmiołek poradził sobie dobrze z narysowaniem obcej mu kulturowo przeszłości. Widać, że zrobił research i przelał w kadry wszystkie elementy towarzyszące klasycznym westernowym opowieściom - miasteczko Hangtown wygląda jak dziura, konie zostały narysowane porządnie, kolty i rewolwery dostały satysfakcjonującą ilość szczegółów (choć znawcą nie jestem). Doceniam dbałość o wygląd strojów! A krajobrazy i przyrodę Kmiołek rysuje równie sugestywnie co Rosiński. Jedynie Adam ma miejscami problemy z naturalnym ukazywaniem co poniektórych póz (skok z urwiska najlepszym tego przykładem).
Witamy w Hangtown jest sprawnie zrobioną na komiksowej matrycy używanej w Ameryce od dziesięcioleci jedynką. A ponieważ autorów nie goniły tu żadne terminy, Adam Kmiołek mógł sobie pozwolić na narysowanie zeszytu w wycyzelowany, nieśpieszny sposób. Co widać w każdym kadrze. Natomiast nie jestem pewien przyszłości serii. Mimo iż w internecie regularnie słychać nawoływania o powrót zeszytówek na rynek, to również wiadomo że od deklaracji do kupna droga daleka. Szczególnie, że to nie Marvel/DC.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz