Gdy czytało się wywiady z okazji wydania pierwszego tomu, pojawiała się myśl: Oho, kolejny młody i ambitny twórca, który od razu planuje wieloczęściową sagę i obiecuje gruszki na wierzbie. Ileż to już podobnych narwańców spasowało po debiucie? Hm... Tom dwa daje sporo argumentów, że tym razem może być inaczej.
Pierwszy zeszyt był debiutancko chaotyczny. Łuczyński, mając jeszcze niewprawione pióro, postanowił zrobić zarówno szybkie otwarcie i wprowadzenie w wymyślony świat oraz przedstawić w miarę zamkniętą historię. Co doprowadziło do uczucia zagubienia u czytelnika oszołomionego nadmiarem nazw i postaci. Ale mając już za sobą pierwsze koty za płoty, Krzysztof mógł nabrać nowego, świeżego oddechu i spokojniej kontynuować opowieść.
Serce z kamienia skupia się na misji jaką przyjmuje Ronan Arris od Oryxty Kellos, matriarchy kościoła arsyliańskiego. Ma odnaleźć porwaną córkę przywódczyni, ale w białych rękawiczkach, gdyż informacja o zniknięciu trzymana jest w tajemnicy, by nie wywołać wizerunkowego skandalu. Trop wiedzie na planetę Narvalen - kiedyś tętniącą życiem, obecnie będącą jednym wielkim grobowcem i upiorną pamiątką po wielkiej wojnie. I jak nakazuje storytellerska przyzwoitość - rzeczywistość dość szybko okazuje się dużo bardziej skomplikowana.
Powyższy opis to zarys głównego wątku drugiej odsłony. Ale Krzysztof Łuczyński coraz sprawniej chwyta za sznurki o wiele większej intrygi. Wprowadza nowe postacie, rozbudowuje świat przedstawiony, zaznacza przyszłe wydarzenia i ochoczo sięga w przeszłość. Dzięki czemu coraz mniej musiałem przyjąć coś 'na wiarę' i zacząłem przekonywać się, że cała historia jest przemyślana i kompletna a klocki fabularne mają za zadanie robić grunt pod kolejne wydarzenia. A co ważne, w tym tomie wszystkie środki ciężkości są dobrze rozłożone. Łuczyński sięgając po flashbacki, umieszcza je w odpowiednim miejscu, by nie wytrącić czytelnika z gładkiej lektury a pewne elementy worldbuildingu nienachalnie powtarza, w celu utrwalenia najważniejszych faktów.
A przede wszystkim popycha akcję do przodu. Iskry już w pierwszym tomie były przygodówką SF; tutaj fabuła również nie zwalnia. Dostajemy strzelaniny, zwroty akcji, nieoczywiste rozwiązania i całkiem sporo mroku. Autor jest świadom wykorzystywanych klisz - wręcz robi wszystko co może by wywoływać u czytelnika skojarzenia z Gwiezdnymi wojnami - ale też wyraźnie pokazuje, że najlepszą częścią sagi był Łotr 1. I nawet jeśli w jego opowieści jest miejsce na całkiem pokaźną ilość elementów humorystycznych (choćby w postaci towarzyszy niedoli), to trup potrafi ścielić się gęsto. I co cenię - unika zbytniego patosu. Łuczyński ma cały szereg stereotypowych postaci i charakterów kreślonych grubą kreską, a jednak wsadzając je w równie ograne sytuacje, przykłada się by dialogi wyszły w miarę naturalnie w ramach ustalonej konwencji. Co sprawia, że lektura 56 stron mija szybko, znacznie szybciej niż w poprzednim zeszycie, który był efekciarski na wyrost.
To, co kłuło w oczy w warstwie graficznej Ambicji, może wprawić w dyskomfort i tu. Krzysztof swoje kosmiczne krainy rysuje z techniczną dokładnością - statki kosmiczne, zbroje, broń, technikalia mają wycyzelowane projekty. To są rzeczy, które budują rasowy klimat SF. I coraz bardziej widowiskowo mu one wychodzą. Rozwala mnie widok kilkupikselowych kropek pokazujących w którym oknie potężnego wehikułu są zapalone światła albo w którym przegubie mecha-zbroi działają światełka LED. Artysta przykłada do takich szczegółów wielką uwagę a ja od razu wczuwam się w misternie podany klimat kosmicznej przygody. Ale na drugim biegunie są twarze bohaterów. Tu Krzysztof hołduje mangowowym, nadmiernie ekspresyjnym stopniu prezentowania emocji. Co trochę rozmywa brutalność fabularną. Przeszkadzało mi to w debiucie; tu już się opatrzyłem i zacząłem lubić autorski styl i wyobraźnię Łuczyńskiego.
Iskry na wysokości zeszytu drugiego powinny przestać być wydawniczą ciekawostką. Krzysztof Łuczyński udowodnił już chyba wszystko - że umie rysować, że mu się chce, że czuje klimat europejskiego mainstreamowego SF. I że nie lubi iść na zbytnie kompromisy fabularne (ale nie zapędzajmy się, to wciąż klimaty gwiezdno-wojnowe). Jeszcze się potyka przy przelewaniu opowieści z myśli na strony komiksowe (niektóre kadry powinny dostać większy rozmiar, a inne wręcz przeciwnie), ma drobne problemy z niuansowaniem zachowań poszczególnych postaci, ale lektura #2 zaczyna przynosić owoce, które rodzą dobre głównonurtowe czytadła - przyjemność z czasu poświęconego na czytanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz