wtorek, 29 listopada 2022

Przygody Stacha i Janka #1: Skarb Amazonki (scenariusz: Marcin Bałczewski, rysunki: Grzegorz Weigt, timof comics, 2022)

To dość odważna decyzja, by w drugiej dekadzie XXI wieku stworzyć intencjonalnie komiks, do którego jak ulał pasuje określenie 'ramotka'.

Marcin Bałczewski to człowiek zakochany w starych komiksach. Na ostatniej stronie wymienia swoje inspiracje - Gucka i Rocha, Corto Maltese oraz Tintina z kapitanem Baryłką. Wszystkie te postacie łączy fakt, że byli marynarzami a część ich przygód miała miejsce na terenie Ameryki Południowej. Tym samym autor scenariusza uprzedza, że 'wszystkie podobieństwa do komiksowych postaci są w pełni zamierzone' a Skarby Amazonki są skromnym oddaniem hołdu dziełom, które kształtowały gusta młodego Bałczewskiego.

Pierwszego z bohaterów, Stanisława Galantego, poznajemy podczas budowy trasy S-Z w powojennej Warszawie. Staszek to znający kilka języków, były żołnierz i marynarz. Dodatkowo w wolnym czasie rysujący obrazy. Gdy budowa dobiega końca, wraca do rodzinnej Gdyni, by tam znaleźć jakieś zajęcie pozwalające się utrzymać. Dość szybko dostaje się na pokład statku Roch-78, kierowanego przez kapitana Gucka. Tam poznaje niesfornego Janka Lowelaka. Następnie cała załoga udaje się na długi rejs w kierunku Zatoki Meksykańskiej. Będąc prawie u celu, okrutny sztorm uszkadza szkuner. Panowie, mając do dyspozycji wiele dni wolnego na czas naprawy statku, wplątują się w awanturniczą przygodę, która wiedzie ich do samych źródeł Amazonki.

Takich komiksów dziś się już nie robi. Klasycznie staroświeckich. Przygody, jakie są udziałem Stacha i Janka, to zestaw dobrze znanych klisz: tajemniczy artefakt, podróż łodzią po rwącej rzece, atak dużego zwierza, przestraszenie się przedstawiciela lokalnej fauny. Ba, jest klasyczna dama w opałach i rozsiewający wokół siebie atmosferę zła szwarccharakter. I jak przystało na porządną przygodową fabułę, na zwroty akcji nie można narzekać. Czy więc jest to komiks dla czytelników w każdym wieku? I tu zaczynają się schody...

Mimo pewnej infantylności fabularnej, choć uroczej, nie jest to pozycja dla młodszych czytelników. Już na drugiej stronie widzimy ekipę Staszka przy alkoholu i papierosach.  Janek z kolei, jak nazwisko wskazuje, jest niepoprawnym lowelasem. Co prawda w staroświeckim wydaniu i stosującym końskie zaloty, jednak małolatom trudno będzie utożsamić się z jego postacią. Sytuację komplikuje też zastosowany font, ten jest stylizowany na pismo ręczne. Młodym ludziom za bardzo może pachnieć szkołą i przez co - odrzucić.

Starsi będą narzekać na kulminację tajemnicy zawartej w tytule. Trochę zabrakło... Amazonii w Amazonii. Nie chcę spoilerować, ale przeciągnął bym moment wyłożenia wszystkich fabularnych kart na ukazanie większej dawki południowoamerykańskiej przyrody i rdzennej egzotyki. W samym komiksie nie pojawia się nawet kamienna twarz z okładki! Owszem, rachityczne przedstawienie kultury indiańskiej ma uzasadnienie, ale widzę tu miejsce na mocniejsze zmylenie czytelnika i zaserwowanie mu w ważnym dla fabuły miejscu kilku kadrów, który zadziałałyby na wyobraźnię (jak ma to miejsce na przykład na stronie 30). Dobre wrażenie tonuje także kilka niezręcznych pomysłów na popchnięcie fabuły do przodu. Czemu Staszek zaczął gonić jednonogiego Indianina? Po to by znaleźć się w pewnej lokacji i dzięki przypadkowi stać się posiadaczem pewnego przedmiotu. OK. Ale... czy normalną reakcją na widok śmiejącego się jednonogiego kaleki jest podjęcie za nim pościgu? Trochę to creepy, chyba że to nawiązanie do czegoś, czego nie wyłowiłem. A wyzdrowienie Janka bardziej przypomina respawn w puncie kontrolnym; zostało źle rozłożone w czasie i przestrzeni.

Rysunki Grzegorza Weigta da się lubić, choć są szorstkie w odbiorze i widać w nich undergroundowy rodowód. Ale też dla kogoś, kto zjada Kota Rabina na śniadanie, będzie przyjemnie odkryć podobny sposób stawiania kresek co u Sfara. Choć znów - styl Weigta przesieje wieku potencjalnych miłośników komiksu z powodu autorskiego karykaturalnego sznytu. A ja, nie wiedzieć czemu, mocno śledziłem losy torby Staszka - ta pojawiała się i znikała.

Muszę też wytknąć rzecz, która mocno zakłuła podczas lektury. Wyrazy dźwiękonaśladowcze. Do dialogów użyto wysmakowanego fontu, ale... w przypadku onomatopei zastosowano ordynarny komputerowy Arial Black! Czemu, aż czemu? Nie można było użyć w całym komiksie tego przyjemnego dla oka kroju, jakiego użyto na stronie 56? Ten dysonans naprawdę bardzo razi! 

Przyjemność w Skarbie Amazonki znajdą więc głównie czytelnicy wychowani na komiksach, w których świat był prosty, fabuły nieskomplikowane a podział na dobre i złe charaktery czytelny od początku. W których liczyła się podróż i przygoda, kadry były zaludnione ładnymi kobietami i szlachetnymi mężczyznami a przemoc miała twarz villianów ze wczesnych Bondów. Dodatkowo mogą z uśmiechem na kolejnych stronach odkrywać różne nawiązania do klasyków - a to spiczaste hełmy czy słusznie kojarzące się imiona bohaterów. Pozostali uznają ten tytuł zapewne za ramotkę.



2 komentarze:

  1. szczerze mówiąc, wygląda na absolutnie g..wno, komiks, który nie miałby prawa wyjść w Polsce w latach 80-tych XX wieku, wychodzi w mejnstrimie w latach 20-tych wieku XXI. To znaczy bardzo wiele, bardzo złych rzeczy, o bardzo wielu sprawach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie stylizacja na pismo odręczne kojarzy się nie tyle ze szkołą co z trudnymi do odczytania bazgrołami. Nie wiem czemu wielu autorów dokonuje właśnie takiego wyboru zamiast użyć do tekstu w dymkach bardziej klasycznej komiksowej czcionki. Tak jakby niektórym zależało na utrudnianiu czytelnikom czytania dialogów.
    Chociaż w tym wypadku, czytając przykładowe plansze, to mogła być przemyślana decyzja. Te dialogi to straszne grafomaństwo, jak ze szkolnych zeszytów piętnastolatka, który próbuje coś tworzyć, ale sam ma niewiele polotu.
    Rysunki tak samo. To nie undergroundowy rodowód w nich widać, tylko bardzo słaby warsztat. To kolejny polski komiks, który mocno trąci amatorszczyzną.
    Ja też wychowałem się na polskiej klasyce PRL i jako starszy czytelnik mam już dość tego niby hołdu dla polskiej klasyki, a dla mnie to jest zwykłym żerowaniem, bo jak widać obecni autorzy nie potrafią wymyślić nic oryginalnego.

    ps. Timof musi dostawać niezłe dotacje na część swoich komiksów, że stać go na pakowanie kasy w taką słabiznę.

    OdpowiedzUsuń

Stan bloga po PFSK'24

Trzeci rok z rzędu pojechałem na Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej. Trochę na wariackich papierach. W mieszkaniu bajzel po niedawnym remo...