poniedziałek, 17 stycznia 2022

Turbolechici (scenariusz i rysunki: Karol "KRL" Kalinowski, wydawnictwo Sheptooha, 2018)


Buszując po allegro za czymś innym, przypadkowo zobaczyłem, że ceny proponowane za ten zeszyt oscylują w okolicy 200 zł. Po czym odszukałem w pudłach swój egzemplarz by przypomnieć sobie, co w środku mogło tak podbić wartość.

Teorii Wielkiej Lechii nie ma sensu przedstawiać; chyba każdy orientuje się z czym się ją je. KRL, który w swoich komiksach często sięgał po mitologię słowiańską, uznał, że istnienie pradawnego państwa polskiego jest doskonałym podłożem do snucia pulpowego ciasta, w które można włożyć dowolne popkulturowe rodzynki. I tak narodzili się Turbolechici - dwudziestronnicowa satyra, której celem nie jest ani wyśmiewanie ani przytakiwanie paradygmatom Wielkiego Państwa Lechickiego, a jedynie okazją do postmodernistcznej zabawy z użyciem dobrze znanych symboli i postaci.

Zaczyna się swoistą Księgą Rodzaju. Na wskutek dawnej boskiej bitwy, na różne planety spadły cenne materiały, jako echa prastarych potyczek. Na Ziemię opadł nalop, z pomocą którego państwo lechickie urosło do rozmiaru imperium. Niestety, złoża tego kruszcu znajdują się na terenie Indii, więc obowiązkiem lechickich wojów jest zapewnienie regularnego wydobycia cennego minerału. W takiej sytuacji poznajemy Sebę, dosiadającego dinozaura wojownika z husarskimi skrzydłami, który musi rozwikłać zagadkę kilkutygodniowej przerwy w dostawach nalopu do stolicy Lechitów - Radomia. Dodatkowo musi zmierzyć się z problemami rodzinnymi, wychowawczymi oraz powstrzymać knowania swego brata Popiela.

Jest taki film, Straszny film się nazywa. Który wziął motywy z kilku popularnych horrorów i wrzucił je wszystkie do sokowirówki przyprawiając absurdalnymi scenami spinającymi całość w ciągłość fabularną. Kalinowski w Turbolechitach zrobił coś podobnego, tylko zmieszał elementy legend, teorii spiskowych i współczesnych codziennych sytuacji. Powstał taki Shrek na sterydach. Całe szczęście pozbawiony przaśności i wulgarności braci Wayans, ale i tak o gęstym 'edgy' humorze. Historia trzyma się kupy, ale post-modernistyczne przerysowanie nie wszędzie działa jednakowo. Wiadomo, ciężko oczekiwać od pulpy finezji; w prześmiewczych fabułach nie chodzi o dobrze naoliwioną machinę storytellerską - ale nie każdemu mogą przypaść do gustu skróty fabularne i pozbawiony rozbudowanego kontekstu świat przedstawiony. Również humor może się przyjąć bądź odbić od czytelnika, w zależności od osobniczych upodobań. Ja stoję gdzieś pośrodku - niektóre pomysły Karola bardzo mi się podobały (geneza nazwy Wawel czy hasło 'czy Lechita potrafi ronić zły?') inne bliższe były cringe'owi jak drzwi obrazkowe, odnoszące się do współczesnych młodziaków zaczytanych w komiksach.

Fajnie, że Kalinowski nie odpuścił sobie strony graficznej. Niby to krótki one-shot, niby siedzący w undergroundzie, ale zrobił tytuł kreską zbliżoną do swoich najsłynniejszych dzieł. Kolory nałożył bez specjalnego polotu, ale też bez niechlujstwa - tu muszę oddać słowo uznania, że pokolorowanie finałowego villiana w kolory marvelowskiego Magneto jest przednim pomysłem.

Domyślam się, co robi cenę tego tytułu. Chwytna nazwa i nazwisko autora. Zinowy nakład zapewne szybko zszedł, więc rynek wtórny zareagował na swój sposób. Choć dla mnie Turbolechici stoją dwie klasy niżej niż Łauma czy Kościsko.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stan bloga po PFSK'24

Trzeci rok z rzędu pojechałem na Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej. Trochę na wariackich papierach. W mieszkaniu bajzel po niedawnym remo...