Ten komiks, podczas rozszalałej piątej fali pandemii Covid-19, wywołuje niepokój; może nawet większy niż tuż po premierze.
Do komiksu dołączona jest fiszka z fragmentem Dekameronu Giovanni Boccaccio, który obrazowo opisuje ciało opanowane przez dżumę oraz co w średniowieczu robiono z licznymi trupami podczas epidemii. Gdyż Miazma jest artystyczną wizją wydarzeń z 1284 roku, kiedy to w miejscowości Hameln zniknęło 130 dzieci. Przy czym warto zaznaczyć, że scenariusz oparty jest na legendzie spopularyzowanej przez braci Grimm, niż autentycznych wydarzeniach.
Historia szczurołapa z Hameln pokazana w Miaźmie jest tylko punktem wyjścia do przedstawienia kruchości cywilizacyjnych zachowań. Zniknięcie dzieci uruchamia lawinę brutalnych wydarzeń - pojawiają się ksenofobiczne oskarżenia, odbywają się lincze, narasta atmosfera psychozy i paranoi. Bohaterem jest strażnik miejski, ojciec trojki zaginionych dzieci - zobaczenie historii jego oczami, poczucie goryczy, która stała się jego udziałem, towarzyszenie mu w morowych zwidach sprawia, że lektura komiksu wytrąca ze strefy komfortu. Szczególnie, gdy przeniesiemy sobie tamtą sytuację na czasy współczesne. Zaraza wciąż zbiera śmiertelne żniwo i poczucie straty równie dobrze może kogoś popchnąć ku niekontrolowanym czynom choćby jutro.
Miazma działa na wyobraźnię storytellerskim oniryzmem. Przez pierwsze parę stron opowieść jest zwarta, wyobraźnia podąża za informacjami podawanymi przez narratora, później zaczyna się rozsypywać - w ferworze wydarzeń pojawiają się kwestie dialogowe, które ciężko przyczepić do konkretnych postaci, zdania ulegają niedokończeniu, zatarciu ulega następstwo miejsca i akcji. Fantasmagoryczne prowadzenie fabuły nasila poczucie immersji - my, jako czytelnicy wiemy, że bohaterowie mają do czynienia z niewidzialnymi zarazkami, rozumiemy mechanizmy etapy rozwoju choroby ale też potrafimy się wczuć w tamte postaci, które oszołomione próbują sobie jakoś wytłumaczyć rzeczywistość. Tym bardziej boli narracyjny powrót do realiów w finale. Smutny, ale poetycko smutny. Wiśniewski potrafi poruszyć uczucia "widza" bardziej na poziomie meta, wywołując wewnętrzny niepokój niż każąc się przejmować losami bohaterów.
Mocno w immersji pomaga mu Łukasz Mazur. Jego kreska z Miazmie kojarzy mi się z pracami Bastiena Vivèsa w serii Za Imperium - karykaturalna, miejscami dość umowna, operująca elementami groteski, ale też mocno sugestywna. Te wszystkie ciała w zdeformowanymi stawami, skóry upstrzone chorobą, truchła szczurów... Moim ulubionym kadrem jest jak Ansgar, główny bohater, obserwuje krew na rękach pochodzącą od trzymanych przed chwilą zwłok. My wiemy, w przeciwieństwie do niego, że w tym momencie baterie wywołujące dżumę wnikają do jego organizmu. Oj, żre immersja jak cholera!
Miazma w 2017 roku (mam wydanie III, dwa lata późniejsze) mogła robić wrażenie dusznością i artyzmem opowiadanej historii. Dziś, po latach, komiks dostał dodatkowego boosta z uwagi na pandemię. Co prawda można trochę się krzywić brakiem klasycznej narracji, ale tytuł przemyca na tyle ciekawych wątków, które uruchamiają wyobraźnię, że historia zawarta w tym wydawnictwie zostaje w głowie na dłużej. Pomimo tego, że to będą niewesołe wspomnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz