Kolejne superhero na rynku. Tym razem dość nietypowe i dziejące się podczas II wojny światowej.
Paryż, lata 40-te ubiegłego wieku. Wojna trwa w najlepsze, choć samo miasto wydaje się nie doświadczać bezpośrednich walk. Gdzieś z offu dobiega informacja, że po obu stronach linii frontu walczą zarówno superbohaterowie, jak i arcyzłoczyńcy. A komiks otwiera scena jak mechaniczny nauczyciel naucza kilkoro dzieciaków podczas nielegalnego zgromadzenia. Lekcja zostaje brutalnie przerwana przez uzbrojonych w pałki i pistolety wojskowych. Ale nikogo nie udaje się zaaresztować, gdyż do pomieszczenia wpada zamaskowana postać i rozprawia się z nazistami. Panie i panowie - poznajcie Postera. Na co dzień skromnego listonosza Jacquesa. Ale gdy chłopak widzi zło i przemoc panujące na ulicach swojego ukochanego miasta, przywdziewa pelerynę i rusza walczyć z "złodziejami, mordercami, gwałcicielami, alfonsami i okupantami".
Marcin Bałczewski chce być trochę jak Moore, gdy ten w Watchmen wspominał o Gwardzistach. W Posterze świat przedstawiony nosi elementy steam-punku (?), a sama kwestia bycia superbohaterem przykryta jest wyraźną dawką mroku. Jacques musi żyć w cieniu ojca, Kapitana Wolności, który - przynajmniej we Francji - nie cieszy się dobrą opinią. Sam Paryż, mimo zagrożenia atakiem ze strony Szwadronów śmierci, jest miastem, w którym by dostać w gębę to wystarczy wyjść w biały dzień na ulicę. Ba, nawet dobre uczynki spotykają się z niezrozumieniem ze strony społeczeństwa. Można łapać złodziei, ale nie daj boże by ucierpiał ktoś postronny! Tak więc życie upływa na trudach dnia powszedniego, aż któregoś dnia na arenę wkraczają postacie dużego kalibru - drużyna Jeunes Lions.
Bałczewski jest trudnym scenarzystą. Widać, że z niego współczesny literat; prowadzi fabułę w dość modernistyczny sposób. Dialogi przypominają strzępki zdań, często trzeba się domyślać kontekstu. Gdy opowiada o zwykłych ludziach, ucieka w turpizm tworząc np. postać, której wyróżnikiem jest używanie synonimów słowa 'dupa'. Myśli głównej postaci - proste, żołnierskie wręcz. Rozumiem potrzebę kondensacji świata przedstawionego by zmieścić ją na łamach niewielkiego zeszyciku, niemniej jednak czasami ciężko podążać za fabułą, gdyż umysł zajęty jest łączeniem fragmentów informacji "sprzedawanych" na danej stronie i dokładających kruszywo do worldbuildingu.
A może to nie sprawka scenarzysty a rysownika? Kreska Jana Krusińskiego dodatkowo rozmazuje klarowność przekazu. Oglądając rysunki wyobraźnia automatycznie kreuje obraz rąk ilustratora pochylonego nad sztalugą - szybkie ruchy cienkim flamastrem, zamaszystość nadgarstków, twórczy szał powiązany z chaotycznym stawianiem kresek. Bez poprawek - co wyszło spod dłoni, zostało już na papierze, czasami wtopione w szare tło 'rozwodnionego tuszu'. Ktoś powie - czysty niezal, ktoś inny zauważy nawyki wyniesione z ASP; obydwoje mogą mieć w tym przypadku rację. Styl Krusińskiego wielokrotnie przeszkadza fabule zatapiając ją w plątaninie niezrozumiałych pajęczyn, ale są chwile, gdy chropowata sepia artysty uderza malarskim pazurem wywołując jak najbardziej pozytywne emocje.
Jest coś w tym brudzie graficznym i kanciastych dialogach coś, co intryguje. Fabuła wydaje się dopiero rozkręcać, ale czas i miejsce akcji dają potrzebną dozę świeżości. Poster jest daleki od superbohaterskich schematów; nie ma tu żadnych originów czy szastania supermocami - to opowieść o skali problemów 'street level' - wiatry historii dzieją się gdzieś dalej, między kadrami. A komiks przeznaczony jest dla tych czytelników, którzy od porządnego storytellingu (którego tu nie ma) i mainstreamowej kreski (tej też nie uświadczmy) bardziej cenią stawiające na artyzm środki wyrazu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz