Myślałem, że to porzucona seria. Zeszyt drugi ukazał się w 2020 roku, a przez ten czas Piotr "Bichuck" Biczyński zaangażował się w inne projekty. A tu proszę, na rynek wjechał kolejny tom post-apokaliptycznych przygód Jezusa i spółki.
Ale czy aby na pewno to historia kontynuująca główny wątek? Trochę tak, ale... najnowszy zeszyt zaczyna się tam, gdzie kończy się akcja poprzedniej odsłony - gdzieś w podziemiach Kłodzka przy zniszczonej studni. Pewna osoba przeżyła a na scenę wkracza nowy villian, który dość szybko pała pragnieniem skomplikowania życia głównej obsadzie. Finał tomu to starcie między tytułowym Smokiem ludojadem (trochę wzorowanym na Popku) a ekipą naszego tajemniczego protagonisty.
I w sumie nie wiem, co sądzę o tej części. Głównie dlatego, że nie mam pojęcia, w jaką stronę seria będzie zmierzać. Jeśli skupi się na głównym wątku a skład drużyny się nie zmieni - zeszyt ten został źle rozpisany i za dużo uwagi Piotr poświęcił postaciom "epizodycznym", kosztem popychania fabuły do przodu (przedział czasowy tego tomiku określiłbym na góra trzy-cztery godziny po wydarzeniach w Podziemnej studni). Ale jeśli będą to postacie powracające - to wszystko jest OK i Smok ludojad w takim przypadku stanowiłby rodzaj epizodu przejściowego, służącego głównie ekspozycji nowych charakterów. Ale mimo wszystko - miałem lekki zawód, że tajemnica związana z osobą Jezusa została zaledwie wspomniana. Trzy lata czekania i tak niewiele? Auć!
Sam świat post-apo wykreowany przez Bichucka przypomina ten z Mad Maxa. Świat zaludniają ludzie-świry pozbawieni moralności i dziwaczne mutanty, a lokalnymi kastami rządzi prawo silniejszego. Biczyński żongluje mnóstwem post-apokaliptycznych motywów, choć niespecjalnie nadaje im znamiona prawdopodobności. Wiemy z poprzednich tomów, że znany świat przestał istnieć 40 lat wcześniej, bohaterowie są młodsi od dnia 0 a jednak dowcipkują o posiadaniu prawa jazdy, jakby stare regulacje nigdy nie przestały obowiązywać. Dostajemy promieniotwórcze produkty żywnościowe, które są groźne dla zdrowia jedynie po ich spożyciu; przebywanie w ich pobliżu nie wpływa na bezpieczeństwo. Również mgła działa w jedną stronę - mimo zmniejszonej przezroczystości powietrza, osoba A widzi osobę B, osoba B już nie może zauważyć A.
Oj, Piotr, Piotr. Numer 3 pod względem technicznym jest lepszy od poprzednich, ale jeszcze sporo rzeczy jest do poprawienia. Nie tylko nielogiczności - te można złożyć na karb niejednoznaczności wymyślonego świata. Warto popracować nad dialogami. Bohaterowie klną, co jest oczywistą sprawą w przypadku zezwierzęcenia obyczajów, ale w wymawianych kwestiach przydałoby się więcej klarowności. Jak Smok nazywa mutantkę? Japa? Dupa? Używa zamiennie? Warto by to jakoś podkreślić. I wpleść w kwestie mówione więcej worldbuildingu. Jak w przypadku rozmowy o mapie. Dostałem informację, jak było kiedyś, jak jest teraz i co trzeba było zrobić, by wejść w jej posiadanie. I dzięki temu prostemu sposobowi post-apo jakoś mocniej zapachniało post-apo.
A ostatnia strona powinna dać jakąś wskazówkę na temat ciągu dalszego. Z jednej strony wątek Smoka został zakończony połowicznie, z drugiej strony głównym bohaterom pozostało jedynie wałęsać się po okolicy bez celu, bez widocznych alternatyw. Ot, przydałby się akurat tu jakiś cliffhanger, który rozpaliłby wyobraźnię co może zdarzyć się dalej. Piotr zostawił historię w mało obiecującym punkcie, pozbawiając main cast jakichkolwiek perspektyw na zmienienie status quo.
Pod względem graficznym jest zauważalna poprawa, zwłaszcza jeśli chodzi o martwą naturę (tu od razu widać precyzję w operowaniu cienką, submilimetrową kreską) i kompozycję kadrów; sprawa się komplikuje, gdy przychodzi Bichuckowi wprawić postacie w ruch. Kreska Biczyńskiego co i rusz czerpie z rozwiązań stosowanych w mandze (choć inspirację robotą Kamila Dukiewicza też zauważam) i spod ręki Piotra często wychodzą fajne odwzorowania postaci, ustawienia kamery i rozmieszczenia postaci w kadrach. Ale tuż obok tych świetnych paneli Piotr sadzi takie, że trochę ręce opadają widząc karykaturalne wykrzywione anatomie. Ale - tu się powtórzę - Popek reference jest naprawdę świetnym pomysłem!
Mamy W.E., mamy Postapo, mamy Dzieci stwórcy. Każda z tych serii eksploruje inne podgatunki postapokaliptycznych historii. Biczyński, by dołączyć do wielkiej dwójki, musi zakasać rękawy i nie ustawać w szlifowaniu warsztatu. Niedoskonałości rysunkowe jeszcze ujdą, ale pod względem scenariuszowym i przy takim tempie tworzenia warto pomyśleć nad skondensowaniem fabularnym. W tym tomie środek ciężkości został przesunięty z głównych bohaterów na postacie drugoplanowe, co sprawiło, że zainteresowanie losami pierwszej obsady znacznie zmalało. A chyba nie było to zamierzone przez autora. Gdyż chyba każdy czytelnik serii chce się dowiedzieć kim był Stwórca i o co chodzi z jego dziećmi.
Tak więc Bichucku - do roboty. Misioklesie - do regularnego motywowania. Zeszyt czwarty niech zrobi buzz wokół artysty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz