środa, 9 marca 2022

Wiedźmin: Ronin (scenariusz: Rafał Jaki, rysunki: Hataya, CD Projekt Red, 2022)


Franczyza wiedźminowa się rozrasta. Gdy CD Projekt Red ogłosił informację o starcie kampanii kickstarterowej, na wydawcę posypały się gromy. Że tak bogata firma nie chce wyłożyć własnych pieniędzy na wydanie komiksu, tylko sięga do kieszeni fanów. Na szczęście dla mnie, zbiórka trafiła w miesiąc, w którym miałem nadwyżkę budżetową i bez większego psychicznego biczowania wyłożyłem sporo orenów na ową mangę.

Piszę ten tekst z pozycji człowieka, który przeczytał (dawno temu) książki i obejrzał serial. W gry nie grałem, moje laptopy przez dłuższy czas były generację poniżej minimalnych wymagań. Również nie jestem za bardzo obeznany w poetyce mang, więc ta recenzja będzie raczej z pozycji gderającego wąsatego janusza, który nigdy w komiksie nie przyzwyczai się do mangowych onomatopei wyrażających wykonywane czynności.

Ronin jest klasycznym elseworldem. Geralt w tym wydaniu jest białowłosym zabójcą potworów przemierzającym tereny starożytnej Japonii w poszukiwaniu córki, która została porwana przez Yuki Onna, Panią Śniegu. Co ciekawe - ten świat jest praktycznie pozbawiony worldbuildingu. Właściwie nic o Geralcie nie wiadomo, oprócz tego, że świetnie posługuje się mieczem, używa mikstur i znaków, ma żółte oczy i opanowany bestiariusz. Poznajemy go jako samotnego wędrowca, który trafia do pewnej wioski i tam przyjmuje zlecenie ubicia stwora zagrażającego lokalnej społeczności. A kolejne rozdziały kompletnie nie pogłębiają wiedzy o otaczającym świecie.

Wykastrowanie opowieści z podbudowy fabularnej wywołuje ambiwalentne odczucia. Z jednej strony rozpala wyobraźnię. Jak w takim świecie wyglądałaby twierdza Kaer Morhen? Czy różnice kulturalne i światopoglądowe pomiędzy światem zachodnim a wschodnim są łatwe do przepisania bez zgubienia esencji prozy Sapkowskiego? Gdzie można by umieścić Nilfgaard? Czy system kształcenia Czarodziejek miałby tu rację bytu? Trochę odpowiedzi na te pytania dają historie dodatkowe, ale i tak podczas lektury mózg sam z siebie próbuje przekształcać na bieżąco stary świat na ten nowy i to całkiem przyjemne uczucie. Szczególnie, że w Roninie dostajemy wachlarz nowych, egzotycznych stworzeń i monstrów, które miło ogląda się w starciu z japońskim zabójcą yokai.

Ale też komiks cierpi na niedosyt zajmującej fabuły. Ta opowieść jest skonstruowana na szkielecie prostej przygody rpg. Geralt wędruje od lokacji do lokacji i mierzy się z potworem rozdziału. Pal licho, gdyby to była zamknięta historia - to tylko pierwsza część, kończąca się lekkim cliffhangerem i rozczarowaniem, że przez te 100 stron dostaliśmy jedynie przegląd kilku stworzeń z japońskiej mitologii i mocno schematyczną opowieść drogi. By być sprawiedliwym - Rafałowi Jakiemu udało się wmontować w historię trochę wiedźmińskiego kodeksu moralnego i nieoczywistych finałów podejmowanych zadań. Problem w tym, że widać iż Jaki może i czuje świat Wiedźmina, ale niekoniecznie ma doświadczenie w pisaniu komiksowych scenariuszy. Tu trzeba inaczej rozłożyć akcenty w porównaniu do skryptów gier czy seriali, zastosować odpowiednie narzędzia narratorskie (oj, jak tu by się przydała narracja z punktu widzenia Geralta!) czy znaleźć każdą sposobność na rozbudowę charakterologiczną postaci. Gdyż w tym przypadku Wiedźmin jawi się jako szorstki buc raczej nie wzbudzający sympatii swoją obcesowością!

Rysunki artystki skrywającej się pod pseudonimem Hataya są... dyplomatyczne. Takie, by pogodzić czytelników zaznajomionych z mangą i tych, którzy mają na nią uczulenie. Hataya ma schludną kreskę, nieprzeładowaną efektami specjalnymi ale też pozbawioną ciągot do uproszczeń i umowności. Projekty potworów niczego sobie, świetna architektura wnętrz, widowiskowe krajobrazy a sceny akcji odpowiednio długie i o filmowej prominencji. Bardzo podoba mi się oszczędność w nasyceniu kolorów - pasuje do zimowej scenerii, w której dzieje się opowieść.   




W wersji kickstarterowej są jeszcze trzy krótkie opowieści, których podobno ma nie być w wydaniu masowym dostępnym za jakiś czas. I mimo ich niewielkiej objętości są interesujące z paru powodów. Pojawiają się w niej postacie znane z książek a zaproszeni rysownicy zaprezentowali odmienne style graficzne.

Lisie wesele zilustrowała Akiramela. To praktycznie afabularna opowieść o zaślubinach magicznych lisów Kitsune, na które dostała zaproszenie Yennefer. Oczywiście z Geraltem jako osobą towarzyszącą. Wiedźmin trochę się tu zachowuje jak na wyspie Thanedd podczas before party przed zjazdem czarodziejów - lekko nie na miejscu. Graficznie to już bardziej klasyczna manga, w której oniryzm związany z rytuałem zaślubin został przedstawiony jako feeria roztańczonych postaci i zamaszystych szat. Tym razem to nie moja para kaloszy - to ukłon w stronę czytelniczek.


Mordownia to opowieść, którą ciężko umiejscowić na wiedźminowym timelinie. Ciri, będąc pod opieką Geralta, daje mu się lekko we znaki. Nie tylko umie walczyć, ale też zna czary wyuczone przez Yennefer - stąd wydaje mi się, że akcja musi dziać się po opuszczeniu świątyni w Ellander a przed przybyciem na Thanedd. To bardzo ciepła, urocza i dowcipna historia, którą ze swadą narysował Akira Mitsusawa. Lepiej narysowanej buzi Ciri, zawierającej jej wszystkie cechy charakteru, nie znajdziecie.



Prawo niespodzianki przenosi nas w przeszłe czasy, gdy Geralt z Vesemirem wspólnie chodzili w teren. W tej opowieści przyjmują zlecenie zabicia kilku Namahage - strasznych demonów porywających dzieci. Jako zapłatę życzą sobie nagrodę wynikającą z tytułowego prawa niespodzianki. To nie jest odkrywcza historia, ot w skrótowy sposób powtarzająca rzeczy, które wiemy z książek. Ale jak została narysowana! Hanzo dysponuje bardzo brutalną i wymagającą kreską. To styl z gatunku tych, który wymaga dość długich i mozolnych godzin ślęczenia nad planszą by stworzyć jeden panel. Ale w zamian otrzymujemy potężną dawkę realizmu i dynamicznych scen. Dla mnie to najlepsza część komiksu.


==

Pod względem edytorskim komiks wydany jest porządnie. Nawet bardzo. Ale po szczegóły odsyłam na YT, gdzie już są filmiki z wszystko mówiących unboxingów. Ronina w twardej okładce, ze złoceniami bardzo przyjemnie się trzyma w dłoni. Osobiście życzyłbym sobie mniejszych dymków (zbyt dużo pustej przestrzeni, ale domyślam się, że zostały dostosowane do szybkiego przystosowania różnych wersji językowych).

Rozczarowałem się fabułą, oczekiwałem czegoś bardziej finezyjnego; Bartosz Sztybor jest mimo wszystko lepszym scenarzystą. Podniecam się jakością wydania. I jestem w kropce. Nie wiem jak zachowam się przy zbiórce do części drugiej. Czy zwycięży komplecista i szarpnę się na dodatki (tu są świetne!) czy skulę uszy i grzecznie poczekam na TPB by poznać ciąg dalszy historii? Na obecną chwilę nie potrafię powiedzieć...

2 komentarze:

  1. Cześć dziękuję :). Ale dlaczego na facebooka nie wrzuca okładki tylko rozkładówkę?

    OdpowiedzUsuń
  2. A poza tym coś jest z czasem na blogu? Jest już czwartek 20 minut po północy ;)

    OdpowiedzUsuń

Stan bloga po PFSK'24

Trzeci rok z rzędu pojechałem na Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej. Trochę na wariackich papierach. W mieszkaniu bajzel po niedawnym remo...