Właściwie to nie jest tragicznie zły komiks. Najgorszą rzeczą, którą mam mu do zarzucenia jest zrobienie czytelnika troszeczkę w ciula :)
Jak zwykle w takich przypadkach przed przystąpieniem do lektury obejrzałem 'opakowanie' i poczytałem co tam napisano na tylnej okładce. A tam umieszczono przypis o jednym z najcenniejszych zabytków przemyskiego muzeum jakim jest gemma - magiczny amulet z X wieku. Jednocześnie jest informacja, że Wyprawa Teodora jest fikcyjną opowieścią, pragnącą wypełnić luki między znanymi, choć skąpymi, faktami historycznymi. Jak to zrobił, by nie sięgać daleko - Graphos w Mieszku. Mając za podparcie taki wstęp można by było popuścić wodze fantazji i stworzyć zajmującą opowieść o tym jak przedmiot z dalekiego Konstantynopola zawitał na słowiańskie ziemie. Niestety, dostajemy opowiastkę pełną banalnych pomysłów. Uwaga: spoilery!
Zaczyna się ciekawie. Mamy X wiek., tętniący życiem Konstantynopol i dwóch biednych, niepiśmiennych przyjaciół. Do tytułowego Teodora w pewnym momencie uśmiecha się szczęście - jego sprzedawane na targowisku figurki zauważa miejscowy kupiec Juliusz. Będąc pod wrażeniem artyzmu rzeźbionych rzeczy, oferuje mu pracę. Ponieważ regularnie urządza wyprawy handlowe na daleką północ, ma nadzieję, że będzie mógł sprzedać je w zamian za jantary i inne dobra wymienne. Teodor nie mógł lepiej trafić - nie dość, że zyskał stałą pracę to okazało się że Juliusz ma córę na wydaniu. Julia dość szybko również zaczyna żywić do niego uczucie - tak wielkie, że zaczyna łożyć na jego edukację. Wielką przeszkodą dla rozkwitającego uczucia są różne poziomy społeczne - rzeczą praktycznie niemożliwą jest by pochodzący z nizin społecznych Teodor poślubił córkę nobilitowanego handlarza. Ale szczęście ponownie się do niego uśmiecha - szansą na wzbogacenie się jest udział w dalekiej wyprawie handlowej. Na wskutek pewnych wydarzeń, w tej wyprawie oprócz Teodora i Juliusza uczestniczy także Julia...
I tak naprawdę wyprawa owa nie jest po to, by pokazać czytelnikowi losy artefaktu. Trzeba mocno przestudiować kadry, by dostrzec co się z nim wtedy podziało. Ta wyprawa jest po to, by doprowadzić do sytuacji "dama w opałach" - Teodor ratuje Julię z niebezpiecznej sytuacji, Juliusz w podzięce za uratowanie córki zezwala na mezalians. End of story! Stronę później następuje przeskok o tysiąc lat do czasów współczesnych, gdzie w ultra-telegraficznym skrócie poznajemy historię odnalezienia eksponatu oraz happy-endowe zakończenie przygód naszych bohaterów.
Pytanie - nie można było tego opowiedzieć ciekawiej? Jest w komiksie taka scena, gdzie Teodor przedstawia wyrzeźbioną gemmę swemu przyjacielowi Demetriuszowi. Mówi: 'Oto magiczny amulet. Nazywają go gemmą. Będzie chronił Julię'. Demetriusz: 'I potrafisz odczytać to, co napisałeś?'. Teodor: 'Tak'. I zostawia czytelnika z tą wiedzą, że potrafi :) A ja aż drżałem z ciekawości jakiż to wygrawerowany tekst ma magiczną moc ochronną! A takich kadrów z jałowymi dialogami Tomasz stworzył więcej.
Na szczęście Król rysownikiem jest o wiele sprawniejszym niż scenarzystą. Często w historycznych komiksach postacie są sztywne, pozbawione dynamiki, a jak już rysownicy wprawiają je w ruch to kuleje anatomia. W Wyprawie Teodora wszystko ze sobą współpracuje - mimika twarzy odpowiada wypowiadanym kwestiom, sceny potyczek wypadają naturalnie, tła udanie nadają głębi. Komiks wydrukowano na fajnym cienkim papierze offsetowym, dzięki czemu kolory wypadają dość naturalnie, bez niepotrzebnych kontrastów. Tym wydawnictwem Tomasz Król może i nie przysposobi sobie fanów, ale wpisując go do CV zyska mocną kartę przetargową przy ewentualnych kolejnych zleceniach. Komiks historyczno-przygodowy to coś, w czym wydaje się czuć jak ryba w wodzie.
Oprócz komiksu, stworzono także słuchowisko z tą historią. Słucha się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz