piątek, 16 kwietnia 2021

Prószyński #1: Odwieczne pieśni (scenariusz: Piotr Komorowski, rysunki: Rafał Szłapa, wydawnictwo Narodowe Centrum Kultury Filmowej, 2020).


Postać z okładki wydaje się mówić "Czytelniku, oto przed tobą kolejny nudny biograficzny komiks". Po czym dwuznacznie puszcza oko!

Najważniejszą rzeczą w Odwiecznych Pieśniach jest posłowie. Nakreśla kim był Kazimierz Prószyński i przedstawia skondensowaną lekcję historii czemu pamięć o człowieku o tak genialnym umyśle zanikła z biegiem lat. Również i ja po raz pierwszy dowiedziałem się o istnieniu tego "drugiego po Lumierze" właśnie z tego komiksu i nabrałem ochoty na zgłębienie tematu. Gdyż album ten nie jest ilustrowaną biografią Prószyńskiego. Ba! Właściwie nic nie mówi o jego dokonaniach dla kinematografii, zaledwie na dwóch stronach widzimy go ukazanego 'przy pracy'. Twórcy postanowili poeksperymentować ze schematycznym sposobem przedstawienia życiorysu wynalazcy, dawkując informację o nim niejako mimochodem, na tle zupełnie fikcyjnej sensacyjno-fantastycznej opowieści.

Komiks zaczyna się hitchcockowsko, od katastrofy meteorytu tunguskiego. Chwilę później poznajemy głównych bohaterów Odwiecznych Pieśni. Kazimierz Prószyński przybywa do Berlina w celu dalszego kształcenia i na tym etapie jest już znaną postacią w świecie dzięki swym inżynieryjnym wynalazkom. Na miejscu spotyka przyjaciela sprzed lat - Mieczysława Karłowicza, cenionego kompozytora i dyrygenta. Karłowiczowi towarzyszy piękna kobieta Lena, femme fatale naszej opowieści. Historia toczy się dość leniwie aż do momentu pewnego wyjścia do filharmonii. Wówczas tempo zaczyna galopować, pojawiają się zwroty akcji i nad opowieścią unosi się coraz większy obłok wielkiej tajemnicy. I już do końca nie ma czasu na nudę - los pcha naszego bohatera w kolejne lokacje gdzie napotyka szereg mniej bądź bardziej złowieszczych postaci.

Skrytykować komiks dość łatwo. W końcu nie opowiada nic o wynalazkach Prószyńskiego ani o ich znaczeniu dla kinematografii. Sam bohater również ma swoje za uszami. Dla kariery poświęca przybycie na pogrzeb ojca, również sam pierwszy zagaduje uroczą towarzyszkę przyjaciela (tak, tak, w dobrych intencjach, ale materiał na kawalarza z niego jest;) Nie pomaga ten komiks w popularyzacji postaci, oj nie pomaga. Ale na szczęście album ten został stworzony głównie z myślą o komiksiarzach, nie historykach, i dla tej grupy docelowej dostarcza satysfakcjonującą porcję rozrywki. 

Dobrą robotę robią rysunki Rafała Szłapy. Fizyczność Prószyńskiego jest... bardzo filmowa. Szelmowski wąs, elegancki sznyt, pewność siebie - naszego protagonistę da się lubić i fajnie się ogląda jego prawie-że-bondowskie przygody. Twórca Blera również nie pożałował energii na tła - bardzo rzadko uświadczymy kadr z jednolitym backgroundem, nawet jeśli takowe są, to np. domalował w nich np. spadające liście by zawsze coś się działo w panelach. Aż chce się ukłonić po staroświecku w geście uznania.

Piotr Komorowski również - oprócz wartkiej fabuły - postarał nadać jej autentyczności wplatając w opowieść cytaty z artykułów Prószyńskiego czy opery Fallstaff Boito. Miłe wtręty, przyznam, dobrze wpisują się w wczesno XX-wieczny klimat. Choć muszę tu trochę popsioczyć na scenariusz. Po pierwszej lekturze była euforia 'hej, ale to jest dobre'. Podczas drugiego czytania już zacząłem sobie intrygę coraz bardziej układać w głowie i im dłużej o niej myślę, tym coraz bardziej wydaje się stać na glinianych nogach. Podstawowe pytanie - co by się stało gdyby w kluczowym momencie Prószyński nie zapuścił się głębiej w uliczkę wiedziony hukiem wystrzału? Czemu ta postać twierdzi, że uratowała mu życie? Zgaduję, że w kolejnych tomach być może scena ta nabierze więcej sensu, póki co miejscami trudno ułożyć sobie w głowie ciąg przyczynowo-skutkowy bez pytań 'jak?' i 'po co'? Również pewne skróty fabularne nie służą gładkiej lekturze. Czy Karłowicz znał tajemnicę Leny? Działali razem? Nie był niczego świadomy? Skąd wiedział, że Lena się wygadała Prószyńskiemu, skoro wydarzenia nie wskazują na możliwość późniejszego kontaktu tych dwóch osób? A jednak skądś wiedział, bo ruszony sumieniem wziął się za pisanie listu...

I pewnie czepiać mógłbym się jeszcze bardziej, ale po co? Odwieczne Pieśni to bardzo dobry komiks, który śmiało można postawić na półce obok podobnego gatunkowo frankofona.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz