Jeżu, jak ja lubię komiksy w którym twórcy inteligentnie się chwalą i popisują swoim talentem. Mimo, że jeszcze młodzi, nieokrzesani, ręka niewprawiona - to dobrze wiedzą, że rysować umieją i potem prawie w każdym kadrze dają temu wyraz. Imperator jest dobrym tego przykładem. Oto młody chłopak o nazwisku nic nie mówiącym, wyciąga z szuflady swój komiks i wydaje własnym sumptem. A czytelnik dostaje 48 stron dziwnego miksu Andreasa, Druilleta i Moebiusa.
Imperator jest komiksem surrealistycznym. Początkowo wydaje się że dostajemy opowieść fantasy, ale stroną za stroną następuje coraz więcej zgrzytów i w opowieść wkrada się coraz więcej futurystycznych elementów. Co prawda gdzie w połowie historii dość łatwo odgadnąć, że fabuła zatoczy pętlę ale... to nie jest w tym komiksie najważniejsze. To co zapiera lekko dech w piersiach to konstrukcja kadrów i sposób operowania "kamerą". Wymieniłem wcześniej inspirację Andreasem i to widać. Tutaj bohaterowie opowieści są często jedynie gośćmi na kadrach. Kamera non stop jeździ to góry, to w dół, w bok, robi zbliżenia i oddalenie poddając się kompozycyjnym szaleństwom, a najczęściej pokazuje miejsca niezwiązane z fabułą (ostatnio tak udaną zabawą kamerą widziałem w Odwiedzinach Rzodkiewicza/Gawrola). Sprytny myk - ciągłość narracyjną otrzymujemy przez 'wall of text' w ramkach, a rysunki swawolnie hasają po obrzeżach! A Bałut ma wyobraźnię i talent do rysowania. Potrafi zaskoczyć kadrami właściwie co stronę!
Ale żeby nie było za słodko. Tekstu w Imperatorze jest dużo, ale.. o ile Łukasz ma rękę do ołówka to dialogi nie są mocną stroną. Czyta się je topornie, miejscami lektura męczy, często zdania zaczyna od 'no'. Plus, co charakterystyczne dla self-publishingu, dostajemy w gratisie sporo literówek a nawet orty (zauważyłem dwa).
Niemniej jednak to bardzo intrygujący debiut oraz jeden z ciekawszych polskich wydawnictw drugiej połowy 2020 roku.
Recenzja pierwotnie umieszczona na grupie Komiksy bez granic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz