Już chwilę po premierze, spodziewałem się na grupie wysypu recenzji, czekałem na opinię Przemka Pawełka, a tu posucha! A toż druga część lepsza od Dziedzictwa!
Świszczs wydając komiks sam nie musiał trzymać się z góry ustalonej ilości stron, wyszło mu tyle i wyszło, więc mógł sobie pozwolić na właściwe tempo opowieści, rozbudować pewną wizję do paru stron, sypnąć flashbacka rzutującego na trwający konflikt oraz wprowadzić szereg postaci trzecioplanowych, dzięki którym opowieść żyje.
Cóż, jeśli ktoś miał wątpliwości po pierwszym tomie, że Mieszko mocno czerpie z rozwiązań wypracowanych przez serialową Grę o Tron czy Wikingów, to po lekturze tomu 2 tych wątpliwości się pozbędzie. Tak, komiks Mieszko to Gra o Tron i Wikingowie w czasach pierwszych Piastów. Intrygi, knowania, dużo śmierci, same silne charaktery i spora dawka bezkompromisowości w prowadzeniu narracji. Owszem, zapewne znajdzie się ktoś, kto powie, że pod płaszczykiem rysunków i dialogów imitujących staropolszczyznę mamy bohaterów myślących XXI-wiecznymi kategoriami, ale czy należy takich marud słuchać, skoro właśnie trzymamy w rękach naszego Bravehearta i Gladiatora w jednym?
Główna fabuła dobrze dorównuje tej z pierwszego tomu. Konflikt braci trwa w najlepsze, choć dochodzą niuanse modyfikujące naszą optykę. Polityki bardzo dużo, jako czytelnik trzymam kciuki za Mieszkiem by miał choć chwilę spokoju. Sceny batalistyczne są, miecze furczą, strzały świszczą, jucha tryska. A śmiertelne zagrożenia - co nikogo nie dziwi - są nie tylko zewnętrzne, ale też wiją korzenie w najbliższym otoczeniu. Świszcz udanie to wszystko miesza, moim ulubionym momentem jest bardzo subtelna wskazówka kto stoi za pewną rzezią. Nie pokazał dokładnie kto to zrobił, ale można łatwo się domyślić. Czego niestety nie mogą zrobić bohaterowie opowieści. Ten przykład pokazuje, jak Świszcz umie bawić się narracją. Kiedy trzeba - jest cholernie naturalistyczny, ale już stronę dalej konstruuje kadry uderzające w inne, mistyczne tony. Bardzo lubię te kadry gdzie mamy drewniany posąg Światowida - to milczące, nieodgadnione oblicze wywołuje pewną grozę, choć oczywiście żadnych wątków ponadnaturalnych nie ma. I oczywiście styl rysownika - jak samo brudny, mroczny i przygnębiający. Choć używa całej gamy kolorów, to tu nawet mocna zieleń czy czerwień nie przynosi oddechu.
Wiadomo, pewne potknięcia można wytknąć. Autor w wielu miejscach ma problemy z oddaniem naturalnego wyglądu zgiętych w łokciu rąk, miejscami przez to postacie wyglądają dość karykaturalnie. Postać bladolicego młodopolskiego kochanka, choć niezbędna by popchnąć fabułę do przodu, mocno odstaje od innych mikro-wątków, choć ma satysfakcjonujący emocjonalnie finał. Można by było w scenie napaści na gród pokazać moment wdrapywania się po murach obronnych w całym tym rynsztunku - tarczami, toporami, łukami. Mamy scenę na dole, chwilę później scenę już na wałach. W tym miejscu mi zazgrzytał 'flow' opowieści, ale to już jest akademickie czepianie. Gdyż Braterstwo to pełna gębą komiksowy Full Metal Jacket.
Aha, i w trzecim tomie z checią zobaczyłbym jakiegoś villiana, którego można nienawidzić. Tak dla dobra opowieści. Zdziebora, mając na uwadze ukazane w tym tomie rewelacje, nie można odbierać za 100% sukinsyna. Inna postać jest idealna to plecenia intryg spoza kadrów - pasowałoby wprowadzić do fabuły rasowego złodupca, na którego moglibyśmy przelać wszystkie negatywne emocje i cieszylibyśmy się, gdy Mieszko będzie prał mu gębę :) Tak czy siak - dawać tom 3!
Recenzja pierwotnie umieszczona na grupie Komiksy bez granic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz