czwartek, 18 września 2025

Jeden skok od domu (scenariusz i rysunki: Raz "Rybieradio" Buczek, wydawnictwo własne, 2025)


Technicznie rzecz biorąc to space-opera. W praktyce SF jest tu głównie dekoracją do opowieści o sile przyjaźni i odkupieniu.

W Imperium Kontinanów dochodzi do tragedii. Umiera Koru, zdawałoby się, że nieśmiertelne bóstwo, które opiekuje się mieszkańcami planety. Jego śmierć wyzwala klątwę, która objawia się nieuleczalną chorobą sprawiającą, że ciało przekształca się w obumierające liście. Wszelakie metody leczenia, również magiczne, pozostają nieskuteczne. Ale podobno istnieje Remedium. Jest ono w posiadaniu Williama Bakera, Idheanina, przedstawiciela rasy cieszącej się złą sławą. Na misję odszukania owej osoby zostaje oddelegowany Ezro, młody adept imperialnego Zakonu.

Do spotkania Ezro z Bakerem dochodzi już na początku komiksu, więc jest to początek większej, rozrysowanej na 260 stronach, przygody. Raz Buczek ma na koncie kilka zinów, więc wciąż okupuje ławkę z napisem "debiutantka". Do tego webkomiksu (w takiej formie opowieść pierwotnie się ukazywała) autorka podeszła ambitnie. Albo porwała się z motyką na słońce. Ładnie wyszła z progu klimatycznym prologiem, szybko zawiązała główną akcję po czym zaserwowała opowieść podzieloną na prawie-że-filmowe akty, w których nie zabrakło i akcji i twistów fabularnych. Zakończenie? Wyjaśniające wszystko, kończące wątki i... wzruszające.

Ale mimo wszystko czuć, że Rybieradio jeszcze nie ma dużego doświadczenia w operowaniu poetyką komiksową. Nie trzeba dołączać mapki świata, by poukładać sobie w głowie gdzie co leży, ale... w tym przypadku by się takowa przydała. Wyczuwamy, że Imperia to pojedyncze planety należące do tzw. Lewego Brzegu, ale gdzie w takiej geografii umieścić Idheę? Szczególnie, że bohaterowie podróżując pomiędzy planetami nie napotykają na trasach żadnych trudności, ale z jakiegoś powodu lot na tę planetę jest niemożliwy. Również główny szkielet fabularny zbyt wyraźnie operuje na konstrukcji questowej. Żeby wypełnić zadanie A, trzeba dotrzeć na miejsce B. Na miejscu B okazuje się, że żeby spełnić wymogi zadania A, trzeba lecieć do miejsca C po przedmiot D. Na szczęście na pewnym etapie twórczyni trochę odpuszcza ów schemat i wówczas lektura robi się znacznie ciekawsza.

Fani SF niewiele znajdą tu coś dla siebie. Elementy twardszej fantastyki ograniczają się głównie do pojedynczych kadrów z lecącymi stateczkami kosmicznymi bądź futurystycznymi budynkami. Planety zamieszkują antropomorficzne stworzenia, którym bliżej do światów fantasy opanowanych przez spiczastouche stworki. Może i domostwa korzystają z energii elektrycznej, ale i tak nadrzędną demiurgiczną siłą są bożkowie i magia. Przede wszystkich to opowieść o decyzjach podejmowanych przez naszych bohaterów i ich konsekwencjach. Buczek robi co może, by uciec od czarno-białych rozwiązań. Daje swoim postaciom niekoniecznie oczywiste motywacje, wkłada między strony zauważalną dawkę fatalizmu i stara się pokazać, że czasami nie ma jednoznacznie dobrych decyzji. Również  w tej warstwie radzi sobie raz lepiej, raz gorzej. Niektóre sceny wychodzą jej przekonująco, inne mają finezję rodem z komedii romantycznych, gdzie musi być topornie wprowadzony zgrzyt fabularny, tylko po to, by bohaterowie mieli okazję do przemiany charakterologicznej.

Zwraca uwagę warstwa graficzna. Kreska Buczek to wypadkowa Fiony Staples (tej od Sagi Vaughana) i naszej Katarzyny Klas. Na swoje potrzeby taki styl nazywam wycinankowym, jakby autorka wszystkie postacie powycinała z papieru, po czym zgrabnie pomalowała je farbą i wtłoczyła w malarsko-impresjonistyczne tła. Niektóre wielkoformatowe kadry są tak namaziane, że hu-hu, wzrok zatrzymuje się na dłużej! Raz kombinuje ze stylem (strony robiące za flashbacki są w utrzymane w innej stylistyce), kolorami (szczególnie te ocierające się o purpurową psychodelię) czy narracją (upływ czasu lubi przedstawiać jako zmultiplikowane postacie siedzące obok siebie). Ale też znów niektóre rzeczy należy złożyć na karb debiutanckiego nieokrzesania - są momenty chaotyczne, gdzie nie wiadomo co się dzieje. Jakieś ruchy, kształty, przejścia, których celu trzeba się domyślić. Niemniej jednak - czapka z głów za wyobraźnię przy kreowaniu lewobrzegowego never never landu.

Tak to bywa, jeśli weźmie się od razu za tworzenie rzeczy 'epickich' - wówczas mają okazję wyjść na wierzch różnorakie niedociągnięcia warsztatowe. Ogólnie całościowo Jeden skok od domu dowozi do końca. Interesujący świat, niegłupia fabuła, intrygująca strona graficzna. Trzymam kciuki by kolejna większa rzecz od Rybiegoradia była jeszcze lepsza. Raz ma zadatki na rasowego komiksowego twórcę.

A historię można przeczytać za darmoszkę na webkomiksach. Wersja fizyczna również istnieje.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeden skok od domu (scenariusz i rysunki: Raz "Rybieradio" Buczek, wydawnictwo własne, 2025)

Technicznie rzecz biorąc to space-opera. W praktyce SF jest tu głównie dekoracją do opowieści o sile przyjaźni i odkupieniu.