czwartek, 4 kwietnia 2024

Wydział 7 #12: Upiór (scenariusz: Tomasz Kontny, Marek Turek, rysunki: Krzyszfor Owedyk, wydawnictwo Ongrys, 2024)

Doczekaliśmy się w końcu zeszytu, który wyraźnie nawiązuje do fabuły głównej. I poziom fajności od razu wybija ponad skalę!

Turek z Kontnym dość oszczędnie przemycają informacje na temat zbliżającego się wielkiego zagrożenia. Co jest zrozumiałe - póki seria się sprzedaje, nie można zbyt szybko wyłożyć wszystkich kart na stół. Ale po wydarzeniach ukazanych w Letnikach, każdy kolejny zeszyt brałem w łapki w nadziei, że gdzieś tam znajdzie się drobny kadr czy dialog zdradzający jakiś niuans na temat przyszłej konfrontacji ludzi i 'sił zła'. Czy takowe zostały umieszczone? Tu odpowiedź nie jest oczywista. Można nadinterpretować wizje Wilka w Azylu, można pewną wypowiedź z Savasany, że zbliża się 'coś' podpiąć pod powyższą tezę; również kilka kadrów z Wilków odpowiednio działa na wyobraźnię. Ale to wszystko mało, nawet finał sezonu drugiego był pod tym względem rozczarowujący. Na szczęście zeszyt dwunasty wynagradza oczekiwania.

Mariaż fikcji z rzeczywistymi wydarzeniami z historii powojennej zawsze był obecny w serii. Czasami dotyczył mało znanych, lokalnych wydarzeń (Larinae) a czasami scenarzyści wpletli w fabułę wydarzenia, które szerzej zaistniały w polskich mediach (Sztorm). Fabuła Upiora pośrednio nawiązuje do słynnej premiery Dziadów Adama Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka, która miała miejsce 25 listopada 1967 roku w Teatrze Narodowym w Warszawie. Wydarzenie owo do dziś jest omawiane na lekcjach w szkole średniej nie tylko na języku polskim (wyrazista rola Gustawa Holoubka) ale też historii, jako jeden z ogników do oliwy późniejszych studenckich protestów.

Choć nasza opowieść dzieje się pół roku wcześniej. Charyzmatyczny Dejmek zabiera aktorów do zrujnowanego kościoła gdzieś na mazurskich odludziach, by ci mogli się wczuć odpowiednio w role ogrywając obrzęd Dziadów. Sytuacja szybko wymyka się spod kontroli, gdy młodzi ludzie zakładają na twarz kraboszki - maski obrzędowe pozwalające nawiązać kontakt ze zmarłymi. To, co przyzywają i co zawłada ich umysłami, okazuje się być bardzo... złowrogie. A historię w formie takiej, jaką znamy, zawdzięczamy interwencji dwóch osób - Filipa Dobrowolskiego i Heleny Kwiatkowskiej.

Tomasz Kontny sprawnie rozłożył fabułę na cały zeszyt. Upiór ma właściwe tempo - od obyczajowego początku, pokazującego kulisy codziennej pracy w Wydziale, poprzez gładkie zawiązanie właściwej akcji i umiejętne podsycenie grozy, na łebskim wprasowaniu mazowieckich wydarzeń w nurt znanej historii kończąc. Właściwe "mięso" opowieści to przemowa "potwora odcinka", która jest zapowiedzią przyszłych, niezwykle intrygujących wydarzeń. I mimo, iż autorzy robią ile mogą, by nie zdradzić natury tytułowego upiora, można już coś tam bardziej wykoncypować spomiędzy wierszy. Choć jeśli przyjrzeć się temu chłodnym okiem, to dalej scenarzyści uprawiają żonglerkę zagadkami i przepowiedniami - ale robią to tak umiejętnie, tak skutecznie drażnią wyobraźnię, że nie wyobrażam sobie nikogo, kto zdecydowałby się po lekturze dwunastego zeszytu porzucić serię. Coś się szykuje i to grubego!

Podobnie jak w poprzednich zeszytach, tak i w Upiorze z chęcią wyłuskiwałem worldbuildingowe smaczki. Teraz lepiej rozumiem powody, dla których twarz Dobrowolskiego jest taka zmęczona. Z uznaniem skinąłem głową, gdy twórcy mimochodem pokazali stopniowe rugowanie społeczeństwa z religijności przez komunistyczny aparat. I cholernie satysfakcjonujące było zobaczyć powracające postaci z Letników

Właśnie, Letnicy. Upiór jest tak mocno powiązany z tym zeszytem, że rozdział mógł narysować tylko Krzysztof Owedyk. Akcja przez większość stron dzieje się w nocy, w zaniedbanym gotyckim kościele, oświetlonym najpierw ciepłym blaskiem świec, potem zimną poświatą ektoplazmy. Z komiksu klimat wylewa się hektolitrami. Mitologiczne stworzenia ponownie zostały nakreślone top notch, przedstawienie pogańskiego obrzędu ma w sobie dużo ze scenicznej teatralności, wycyzelowana kreska, mimo dosłowności, jedynie wzmaga uczucie grozy afirmującej się już od momentu przyjazdu bohaterów na arenę zdarzeń. Choć dla Krzysztofa ów warsztatowy profesjonalizm może stać się klątwą - w tej chwili jest najpoważniejszym kandydatem do zrobienia "tego" finału. Z podobnym pietyzmem, by czytelnik został rozorany studiowaniem splash-page'ów z upchanymi pomiędzy dwie strony dziesiątkami postaci!

Dwunasta odsłona ustawiła wysoko poprzeczkę. Zapewne przed nami epizody spokojniejsze adrenalinowo, dające czas twórcom na rozbieg i zbieranie sił do kolejnego susa. Ode mnie mają pieniądze na regularną dostawę izotoników.


1 komentarz:

  1. Owedyk chyba najlepszy dla wydziału 7. Zostaje w pamięci na długo.

    OdpowiedzUsuń

Stan bloga po PFSK'24

Trzeci rok z rzędu pojechałem na Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej. Trochę na wariackich papierach. W mieszkaniu bajzel po niedawnym remo...