wtorek, 14 listopada 2023

Mieszko #4: Zbrodnia (scenariusz i rysunki: Przemysław 'Graphos' Świszcz, wydawnictwo własne, 2022)


Graphos coraz chętniej sięga po rozwiązania stosowane przez G. R. R. Martina. W czwartym tomie pętla intryg coraz ciaśniej zaciska się wokół przywódcy Polan. UWAGA: SPOILERY.

Choć akurat dla samego Mieszka to dość szczęśliwy okres w życiu. Ździebor przebywa na Pomorzu, a ukochana Tomiłka umila codzienność. Jak każdy władca, jest świadomy zagrożeń ze strony poddanych, którzy uważają że tytuł władcy należy się jego bratu, ale największym strapieniem pozostają, póki co, tajemnicze sny. A wrogowie nie śpią. Ci znani z poprzednich tomów jeszcze usilniej knują wykorzystując szantaże i strach przed bóstwami, ci nowi nie mają żadnych oporów przed stosowaniem podobnych metod. Świszcz dokonał niebagatelnej rzeczy - udało mu się wytworzyć w czytelniku poczucie zaszczucia. Gdyż znamy historię, wiemy jak zakończy się konflikt o sukcesję do tronu, a jednak... Mieszko zdaje się tu być niczym Thorgal - prawy, szlachetny i praktycznie osamotniony wśród wiecznie spiskujących i zmieniających strony rodaków. Przez co wydaje się być rzeczą niemożliwą, że uda mu się wykaraskać ze wszystkich zastawionych na niego pułapek. Na szczęście zakończenie może sugerować, że i on zacznie grać bardziej brutalnie.

Ale też Zdrada nie samym Mieszkiem stoi. Miejsca akcji przeskakują w całkiem ciekawe miejsca. Co w tym czasie porabiał Ździebor mamy okazję poznać z punktu widzenia pewnej postaci, dla której brat Mieszka jest bezwzględnym najeźdźcą. Świszcz w ciekawym miejscu urwał wątek - można próbować zgadywać, w którą stronę rozwiną się ich relacje. Na ziemiach Wieletów również dzieje się sporo i wydarzenia ukazane w tym tomie zwiastują nadejście niespokojnych czasów. Gdzieś też w tle majaczą coraz mocniej zauważalne wpływy chrześcijańskie i zapowiedź pojawienia się Gerona. Przyboczny Ottona został ukazany na tak sugestywnym kadrze, że zapewne zaznaczy się krwawym śladem w dalszych tomach. 

Niemniej jednak najbardziej intensywne fabularnie rzeczy mają miejsce na dworze Włodzisława. Tu Świszcz zastosował podobny patent co Martin w pierwszym tomie Gry o tron - splot głupiego zrządzenia losu doprowadził do nieoczekiwanego i nieszczęśliwego wypadku. Który może się okazać początkiem samonakręcającej się spirali nienawiści. Zresztą Graphos, podobnie jak amerykański pisarz, nie ma problemów z przetrzebianiem liczebnym postaci. Tu trup ściele się często, także wśród ważniejszych person. A ściele się miejscami całkiem widowiskowo - poczynając od posłów wręczających odcięte głowy po przeszywanie mieczem gałek ocznych. Ma to jednak swoją cenę - nie da się sięgnąć po Zdradę bez przypomnienia wcześniejszych części (a przynajmniej Drużyny). Mrowie imion, bohaterów, nazw miejscowości, więzów krwi - cykl Mieszka od początku wymaga od czytelnika większego skupienia, gdyż dość łatwo się zgubić w gąszczu fabularnym.

Przemysław, by wyjść naprzeciw głosom o zbyt nieodróżnialnych twarzach postaci, w tym tomie postawił na bardziej komiksową kreskę, rezygnując przy tym z malarskiego stylu. To znaczy częściowo rezygnując. Autor, gdy przychodzi do ukazania szerszych plenerów, lasów, pól, widoków grodów z lotu ptaka - cały czas udowadnia, jak mocny pędzel ma w łapie. Okładka jest tego dobrym przykładem. Ale twarze są już bardziej 'kasprzakowe', w których tusz odrywa taką samą rolę co olejna kolorystyka. I wydaje mi się, że to jest dobry kierunek na przyszłość serii: wyżywanie się malarsko w tłach, ukomiksowienie kreski w zbliżeniach przy jednoczesnym pozostaniu w przytłumionej, choć różnorodnej palecie kolorów. Do pełni szczęścia brakuje jedynie poprawy w dynamicznych scenach - wciąż jeszcze anatomiczna sztywność potrafi miejscami stonować radość ze śledzenia wprawionych w ruch ciał.

Przemek Świszcz na swoim poletku nie ma konkurencji. A mimo tego każdy kolejny tom to produkt na najwyższym poziomie. Zdrada oferuje wszystko to, czego oczekują widzowie produkcji w stylu Wikingów. Wyraziści bohaterowie, skomplikowana intryga, niespodziewane zwroty akcji, dobrze oddane realia epoki, soczysty brutalizm i zgrabne wplecenie w fabułę elementów mistycznych, będących emanacją przedchrześcijańskich wierzeń i obyczajów. Owszem, zdarzają się potknięcia (tu: efekt przemowy Wichmana wyszedł zbyt mało przekonująco, a trzeba było pchnąć opowieść do przodu) choć z drugiej strony jak się ma tak świetnie napisane postacie jak Niegosława (to kolejna rola dla Leny Headey!) to mankamenty stają się niezauważalne. 

Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że historia wcale nie ma się ku końcowi a u Graphosa nie widać oznak zmęczenia materiałem. Przyszłość serii rysuje się nad wyraz interesująco!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stan bloga po PFSK'24

Trzeci rok z rzędu pojechałem na Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej. Trochę na wariackich papierach. W mieszkaniu bajzel po niedawnym remo...