poniedziałek, 12 czerwca 2023

Iskry #3: Dzień przesilenia (scenariusz i rysunki: Krzysztof Łuczyński, timof comics, 2023)

O, lekkie zdziwko. Łuczyński zamiast kontynuować epickość opowiadanej historii, zboczył nieco z kursu. Część bohaterów odstawił na bok, a na nową misją wysłał główną trójkę, dzięki czemu fabuła w pewnym momencie nabrała przyjemnego posmaku buddy movies.

Ale zanim Ronan Arris przyjął zlecenie na wykonanie nowego, oczywiście niebezpiecznego zadania dla tajemniczego klienta, musiał podjąć kilka niełatwych decyzji związanych z Hawkins. I tu Krzysztof umiejętnie załatwił takie sprawy; nie kazał bohaterom ot tak przyjąć pewne fakty na klatę by móc przejść do kolejnej sceny - najpierw doprowadził w nich emocje do wrzenia a później spokojnie ugasił. I proszę - oto kolejna cegiełka ku wielowymiarowości charakterologicznej postaci, które debiutowały jako zbitek space-operowych klisz.

A sama misja główna? Znów bez klisz się nie obeszło. Czy to wada w tej serii, która garściami czerpie z gwiezdnowojnowego dziedzictwa? Ani trochę. Tym razem Łuczyński zaproponował opowieść w klimatach science-fantasy. Ronan i spółka przybywają na planetę, na której znajduje się tajemniczy artefakt. Z gatunku tych starożytnych. I muszą znaleźć sposób na jego otworzenie, by dorwać się do równie starożytnego skarbu. Problem w tym, że ową planetę zamieszkuje rasa dość niemiłych istot zwanych Faradaniami (ttakich trochę odległych kuzynów Klingonów i Romulan). Tak więc błękitnooki Ariss niczym Thorgal w Mieście zaginionego boga musi sprytnie dotrzeć do celu i pozostać przy życiu.

Krzysztof nie proponuje zawiłej opowieści. Ba, idzie po wszystkich możliwych utartych ścieżkach fabularnych. Czytelnik bez problemu wyczuje, kiedy sytuacja na następnej stronie się skomplikuje i nie będzie zbytnio zaskoczony rozwojem akcji. Tylko, że... wraz z lekturą czuje się autentyczne zainteresowanie rozwiązaniem zagadki monolitu, historia potrafi wywołać fabularny dreszcz gdy bohaterowie wkraczają do jego wnętrza a kulminacyjny moment potrafi zaskoczyć cząstkową, enigmatyczną 'odpowiedzią'. Łuczyński tak dobrze poczuł się w butach scenarzysty, że postanowił tom trzeci zakończyć cliffhangerem, którego się kompletnie nie spodziewałem, przyjmując za pewnik schemat jeden tom - jeden story arc. Ewidentnie szykuje coś większego na album numer cztery, coś co prawdopodobnie zmieni układ sił w ciągle majaczącym w tle większym konflikcie. Wszystko to sprawia, że Dzień przesilenia zamyka się z oznakami wypieków na twarzy, charakterystycznymi dla obcowania z rajcującą fabułą.

Ale żeby nie było za kolorowo: scenariusz miejscami kuleje, a wydarzenia dzieją się za bardzo pod potrzeby snutej opowieści. Pewne sytuacje są zawczasu akcentowane, że wydarzą się 'tuż zaraz' ale w praktyce zwalniają w tle dając czas niezbędny bohaterom na wykonanie pewnych akcji. A scena z wymiocinami została zaprojektowana tak fatalnie, że całość wybrzmiała... kuriozalnie, zamieniając ją w niezamierzoną parodię.

Łuczyński za to nie eksperymentuje ze stylem graficznym. Chłopak chce utrzymać tempo jeden album na rok, więc i trzeci tom nosi wszystkie oznaki wad i zalet swoich poprzedników. Kto przygodę z Iskrami zaczął od pierwszego zeszytu, raczej nie oczekuje zmian a oko już dawno przyzwyczaiło się do charakterystycznej kreski artysty. Pozostali muszą uwierzyć na słowo, że za twarzami o przerośniętych oczach i zbyt pełnych wargach kryje się rasowa, mainstreamowa space-opera pełna widowiskowych rozwałek. I że cykl jest na fali wznoszącej!

Dzień przesilenia jest tym tomem, którego recenzje powinny przekonać tych niezdecydowanych czy zacząć przygodę z komiksem od początku, póki całość jest dostępna. Gdyż seria powoli zaczyna zdobywać coraz większy rozgłos, więc żeby nie było płaczu o brak dodruków...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stan bloga po PFSK'24

Trzeci rok z rzędu pojechałem na Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej. Trochę na wariackich papierach. W mieszkaniu bajzel po niedawnym remo...