Trochę z obawą siadam na napisania odczuć po lekturze tej pozycji. Zwykły, anonimowy bloger kupił i zaczął czytać meta-komiks profesora sztuk plastycznych a obecnie rektora ASP w Krakowie. Zaczął czytać i... czacha zadymiła!
Nie sposób zacząć inaczej niż od technikali. Dziennik jest olbrzymi! Jeśli za punkt odniesienia wziąć wydanie Szninkla od Libertago, to jest... 3x większy. I wydany na szarym papierze gazetowym. Bez żadnych metalowych spinaczy, każdą podwójną kartę można wyjąć ze środka i położyć na podłodze, w celu głębszego przestudiowania. Bądź powiesić na ścianie jako obraz.
Gdyż pierwotnie rysunki składające się na Dziennik Minotaura były częścią projektu Postój ze sztuką. W Kaliszu wybrano czterdzieści sześć miejsc, w których zawisły prace Bednarczyka. równolegle do wystawy w Galerii Sztuki im. Jana Tarasina w Kaliszu, gdzie prace prezentowane były z odpowiednią oprawą, w której modulowane światło i kolor posłużyły jako dodatkowe narzędzie do interpretacji treści zawartych w obrazach. A finalnie Galeria prace profesora wydała w postaci oryginalnego komiksu.
Technicznie jest to komiks. Bednarczyk posługuje się tu klasyczną, przejrzystą, czarno-białą komiksową kreską, bez artystycznych udziwnień. Dymki są, nawet sporo. Teksty w dymkach nie są przypisane konkretnym osobom, choć tworzą osobliwy dialog. I na tym podobieństwa ze standardową sztuką komiksową się kończą.
Złośliwi mogą powiedzieć, że Dziennik Minotaura 2020 jest flagowym przykładem określenia 'przerost formy nad treścią'. Komiks nie ma fabuły, składa się z losowych (?) cytatów z dzieł wielkich myślicieli i filozofów, tuzów światowej literatury ale także często wkradają się wyimki z tekstów kultury popularnej, raportów czy wypowiedzi osób raczej nieznanych. Cytaty owe niekiedy mają wspólną oś, myśl wokół której się kręcą, ale także niektóre sprawiają wrażenie bełkotu. Co dobrze rezonuje z rysunkami. Każda strona zawiera tylko jeden kadr, który na pierwszy rzut oka jest bałaganem poplątanych linii i zmultiplikowanych obiektów, które ciężko jest ogarnąć całościowo, ale po uważniejszym spojrzeniu, panel można w głowie pokroić na ćwiartki, ósme, szesnaste części i takie skrawki próbować interpretować, co także nie jest łatwym zadaniem. Tak działa sztuka - im większy wachlarz interpretacji, tym większy impakt oddziaływania z odbiorcą.
Wydaje mi się, że Andrzej Bednarczyk jako współczesny odpowiednik mitycznego labiryntu traktuje mózg, a Dziennik Minotaura jest jego anatomią i fizjologią. Przez całe życie doświadczamy niepoliczalnej liczby interakcji, słów, postaci, myśli, obiektów, zjawisk, czynności, interpretacji iż można dojść do wniosku iż nasz organ to metafizyczne piekło, które w niewielkiej przestrzeni musi upchnąć olbrzymią ilość informacji z przebytego życia. Rysunki Bednarczyka są bardzo sugestywne - panele to istna wieża Babel, w której każdy kształt usilnie szuka wolnego skrawka przestrzeni, a całość spinają rury i kable niczym diaboliczne neurony i synapsy. A te są wszędobylskie, oplatające każdy możliwy obiekt, ale też wżynające się w ludzkie ciała niczym narzędzia cybernetycznego demiurga. Ciekawą rzeczą w obrazach są wyszarzone obszary, białe plamy i czerwone fragmenty. Utożsamiam je z wadami mózgu - demencją, zapomnieniem, uszkodzeniem, udarem. A niepokój dodatkowo podbija często przewijająca się postać z rogami. Z tego co dedukuję - o fizjonomii autora. Wyłania się z tego dość schizofreniczny wniosek, że minotaurem jesteśmy my sami i sami tworzymy własny labirynt.
Dopełnieniem Dziennika Minotaura jest publikowany w odcinkach dziennik, który może być pomocą we właściwym odbiorze prac Bednarczyka i będący dowodem jakimi zawiłymi ścieżkami podążają myśli artysty.
Ja powyższy quasi-komiks polecam dodatkowo fanom komiksowych technothrillerów. O ile samą pozycję czytać jako tako się nie da (jest afabularna), to jednak jej studiowanie wywołuje zimny pot i może być inspiracją do kreacji swoich własnych dusznych światów, cierpiących na deficyt humanizmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz