I jest mi głupio. Myślałem, że zeszyty od Zakładu Komiksu stanowią zamknięte historie, które można czytać niezależnie od siebie. Sądziłem więc, że epizod Wojna w zeszycie 002 jest również skończoną, choć enigmatyczną etiudą. A teraz mam w łapach zeszyt 004 i... widzę jakie głupoty napisałem dzieląc się wrażeniami o tamtej opowieści :)
I jeśli ludzie z wydawnictwa kiedyś trafią na ten tekst to pewnie również głupio będą się z niego podśmiechiwać, gdyż zgaduję, że właściwa historia rozpoczęła się w zeszycie 001, już wyprzedanym. Także przezornie ostrzegam przez kolejnymi głupotkami wynikłymi z wskoczenia w opowiadaną historię niejako "w środku".
W Wojnie poznaliśmy dwie postacie. Milczącego dziada Hujlo i Zoltana, rozgadanego mężczyznę w sile wieku. Opowieść była posępnym aktem pozbawionym wątków fantastycznych, w którym bohaterowie obserwowali z daleka płonącą wieś. Niniejszy zeszyt wywrócił moje odczucia o 180 stopni. Szczezz zdaje się kreślić szerzej zakrojoną historię, w której są uwikłane wręcz boskie istoty. Wiem, że to porównanie oparte na glinianych nogach, ale mam skojarzenie, że twórcy wzięli na tapet tematy, które upodobał sobie Neil Gaiman i wysmarowali je sadzą. Decyzja/Nie ma wrogów to prequel Wojny, ale mimo iż dowiedziałem się więcej o postaciach, to autorzy rozszerzając świat, wepchnęli w niego jeszcze więcej niejasności (chyba, być może odpowiedzi znajdują się w zeszycie 001).
Ale nie zamierzam narzekać, że po lekturze czuję się zagubiony. Bardzo fajnie mi z nowymi niedopowiedzeniami. O ile wcześniej zagadkę stanowił Hujlo, to teraz po odsłonięciu pewnych aspektów jego życia, środek ciężkości przesunął się na Zoltana. I mimo, że opowieść wyraźnie daje do zrozumienia że jest tylko pionkiem w większej grze - jest cudownie diaboliczny!
A gdzie diaboliczność, tam kreska Rusta. Nie będę się mądrzył, że wiem jaką techniką się pan Marcin posługuje, ale jak na moje oko - tworzy swoje światy węglem. Węglem pochodzącym ze spalonego drewna. Drewna, które widziało niejedną śmierć. A ogień, który go spalił, rodził się w miejscach niedostępnych śmiertelnikom. I podobnie jak we wcześniejszej odsłonie - brak tu brutalnych scen, walk, krwi, latających flaków - a jednak wiemy, że ów świat jest wcieleniem pożogi i śmierci. Niedbała kreska, parkinsowate anatomie, niestabilność konturów, efemeryczność krajobrazów - wszystko to składa się intrygujące dark fantasy. Tylko chcieć więcej!
p.s.: mam nadzieję, że w następnym odcinku dojdzie już do jakiejś rozpierduchy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz