piątek, 12 sierpnia 2022

Roadkill (scenariusz i rysunki: Zvyrke, wydawnictwo własne, 2018)

Być jak Kevin Feige!

Fajnie to sobie dziewczyna wymyśliła. Bohaterowie jej debiutanckiego komiksu poznali się na koncercie lokalnej kapeli Letters to Lotta. W Roadkill Zvyrke przedstawia nam perypetie członków owego zespołu. I analogicznie jak w MCU, gdzie w większości przypadków nie trzeba znać wszystkich filmów, by zrozumieć kolejny - tak i w tym przypadku znajomość D-emonology nie jest konieczna do zrozumienia Roadkilla. Choć trzeba przyznać, że linie fabularne obu tych tytułów zbliżają się do siebie w nadzwyczaj udany sposób.

A drugi komiks zvyrolverse to obyczajówka. Znaczy - nie tak zwykła obyczajówka, tylko zwichrowana i wykrzywiona w groteskowo-półsmacznym zwierciadle opowieść o młodzieży marzącej o sławie i bogactwie. Ale póki co muszącej się zmagać z trudami życia codziennego, kryzysami twórczymi i ciągłym niepokojem o kondycje zdrowotne pozostałych członków zespołu. Gdyż skład Letters to Lotta składa się z całkiem kolorowych charakterów. Neil na co dzień wypycha zwierzęta, Edgar dorobił się łatki psychola, Otto na wyrąbane na gardło paląc fajki i żłopiąc zimne piwo. Chłopaki są przekonani o swojej świetności, mimo iż na ich koncerty przychodzi zaledwie kilka osób. Więc kombinują jak się stać bardziej rozpoznawalnym.

Zwykła obyczajówka... Byłaby, gdyby nie Zvyrke. Artystka lubi sobie rzucić sercem wypatroszonego oposa w twarz, każe uprawiać seks pośród słoików z formaliną, na domówce nasikać do niedopitego piwa, czy skruszyć butelkę w łapie aż do krwi. Ot, zwykły dzień w zespole. Ktoś tam chce odejść z kapeli, ktoś ma obiekcje na temat zaangażowania, ktoś ma dosyć rock'n'rollowego życia. Ale i tak wszystko zmienia się, gdy zespół stoi na scenie i zaczyna grać. Wówczas nie ma przeproś, band odsłania swą duszę, przebraną w smutne teksty, szarpie druty i daje po garach. Nie mam pojęcia, czy twórczyni zna Garażowe dni Alexa Proyasa, ale Roadkill operuje tymi samymi patentami, oczywiście w mocno zwyrolskiej wersji.

Co mnie zdziwiło, w komiksie praktycznie brak elementów fantastycznych i horrorowych. Jest sporo krwi, mnóstwo obrzydliwych kadrów, parę scen gore, przy których żołądek się zmniejsza, ale Zuo poznane w D-emonology jeszcze się nie manifestuje i 'ginie' zaledwie jedna osoba. Po latach wyraźnie widać, że to prolog do IDK i IstillDK a wątkiem, który najbardziej zapada w pamięć jest nawiązanie do wydarzeń z debiutu.

Jest jedna rzecz, która przeszkadzała mi w lekturze. Do bałaganiarsko undergroundowego stylu Zvyrke się przyzwyczaiłem i od pierwszych stron bez zgrzytu wpłynąłem w jej brudne kreski, ale... miałem problemy z dopasowaniem imion do twarzy i określeniem kto jest kim z zespole. Edgar to który? Krótko czy długowłosy? Jak ma na imię i jak wygląda basista? Pod tym względem w Roadkillu panuje zbyt duży chaos. A jak nie potrafi się nazwać bohaterów, to ciężko ich polubić. Neila, owszem, da się, gdyż jest centralną postacią komiksu, ale pozostali członkowie to takie no-name'y wyszły.

Przez to D-emonology stawiam wyżej, tam historia była ciekawsza a bohaterowie lepiej nakreśleni. Ale to nie czyni Roadkilla komiksem złym. Po skończeniu nabrałem tylko ochoty na Never Ending Summer. Tam mają być nowi bohaterowi, ale na ich drodze na stanąć uwolnione Zuo.  Niecierpliwym by sprawdzić, co tam nasz Kevin F. wymyślił!


1 komentarz:

  1. O, widzę, że nadrobione! Na mojej personalnej półce Roadkill jednak wyżej od D-emonology :)

    OdpowiedzUsuń