Deadpool na początku najnowszego filmu rzecze "A potem wyszło, że chcą mnie. Gościa, który nie zasłużył na żaden film, a co dopiero na franczyzę." Złota rura w całości jest o... Węgliszku, postaci drugoplanowej serii o Błotniku i Torngarsuku!
OttoIch po pięciu tomach Dwóch gwoździ zamknął pewien rozdział artystycznej kariery. Zamknął, ale w głowie zostało mnóstwo niewykorzystanych pomysłów. Dlatego też otwierając ten komiks, na trzeciej stronie, widzimy alternatywny tytuł: Dwa gwoździe - apokryfy. Złota rura technicznie jest spin-offem, a słowo apokryfy sugeruje, że być może w przyszłości autor zapragnie wrócić do tego uniwersum.
Odważna teza - to pozycja mocno deadpoolowa! I jednocześnie bardzo ottoichowa. Węgliszek już od pierwszych kadrów łamie czwartą ścianę i nawiązuje dialog z czytelnikiem. Ba, każe mu nawet uruchomić skaner kodów QR w telefonie i ściągnąć playlistę wymaganą do dalszej lektury. Po czym zakłada rolki, uruchamia staromodnego walkmana, nakłada na łepetynę słuchawki i robi sobie rajd po jakimś egzotycznym kurorcie w rytm gorących evergreenów. Dobrą zabawę przerywa mu dopiero jedna piosenka. Nie zaspoileruję jaka - jest powszechnie znana. A właściwie to nie piosenka a piekielne dźwięki z niej się wydobywające. Po krótkim researchu co to za wynalazek je emituje, postanawia cofnąć się w czasie i - jak Deadpool w scenie po napisach w drugiej części filmu - naprawić świat jednym radykalnym posunięciem. Lecz Węgliszek to nie Wade Wilson i złowieszczy plan niekoniecznie zaczyna układać się po myśli sympatycznego stwora.
Złota rura to ewidentny outtake Dwóch gwoździ. Tę fabułę bez problemu można by zapakować jako środkowy rozdział Gwoździ i dać za bohatera choćby równie nierozgarniętego Błotnika. Gdyż OttoIch znów wyszukał jakąś ciekawostkę z przeszłości (tu: fakt z życia pewnego XIX-wiecznego wynalazcy) i oplótł ją swoim groteskowym poczuciem humoru. I wyszła mu z tego historia, która tak samo działa jako niezależny tytuł (to dobra reklama głównego cyklu) i jako prezent dla dotychczasowych fanów.
A że Deadpool to teraz już Disney Inc., to i Złota rura została wydana z większym rozmachem. Twarda okładka, niestandardowy format (prawie-że-kwadratowy, więc nie pasujący nigdzie na półkach :P), miły w dotyku i przyjemny dla oka offsecik - wszystko po to, by pokazać zmianę w technice kolorowania. OttoIch charakterystyczną kreskę dalej podtrzymuje, ale tym razem zrezygnował z cyfrowego nakładania kolorów na rzecz wypełniania konturów markerami i akwarelami (?). A format podobny do tych z książeczek dla dzieci tylko ułatwia pokazanie jak nowa technika fajnie uwypukla szorstkość tekstur.
Mimo, iż nie przepadam za ową piekielną piosenką, "bawiłem się świetnie". Kosmata wyobraźnia Ottoicha jeszcze raz mi się udzieliła czytelniczo. Na tyle, że ponownie czekam z wyczekiwaniem na zapowiadane nowy tytuły nieszablonowego artysty.
A przepis na hummus kiedyś wypróbuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz