wtorek, 5 grudnia 2023

Mol i Steven #1 (scenariusz i rysunki: Jan Miś, wydawnictwo własne, 2023)

Zastanawialiście się kiedyś, jakby wyglądał patostream w postaci komiksu? Więc mniej więcej tak.

Jan Miś swoje andergroundy publikuje na blogu Okropne Potwory. Ubierało się tego ponad 300 krótkich odcinków. Większość czarno-białych i czarno-żółtych, tylko nieliczne dostały pełny kolor. Część z nich kojarzyłem wcześniej, głównie o wikingach, które krążyły po różnych fanpejach brodaczy. Ale Jan w mojej świadomości objawił się niedawno, gdy na grupie Kult Kultury Komiksu zawiesił wpis, że ma na handel swój pierwszy zinowy produkt.

Gdy już wyciągnąłem komiks z koperty i dotknąłem śliskiej okładki formatu A4, od razu zaświeciła się lampka. Hej, przecież tu wszystko jest na wilqową modłę! Podobne odręczne liternictwo i zbliżony graficzny minimalizm! Zagadka sama się wyjaśniła na ostatniej stronie, gdzie autor wprost podkreśla, że gdyby nie dzieło braci Minkiewicz, Mol i Steven prawdopodobnie w ogóle by nie powstali.

O czym to? O zwierzątkach. Trzy historie są o lisicy Mol i ptaszku Stevenie, ostatnia o krecie (?) Jen i szopie (?) Meg. Co robią owe zwierzątka? Ano mają jakieś przygody, ale głównie gadają i przeklinają. Gdyż komiks Jana hołduje totalnemu podziemiu, gdzie nie obowiązują żadne grzecznościowe normy i żaden porąbany pomysł nie jest zły. Mamy więc odhaczone wulgarne słownictwo, podteksty seksualne, pewną dawkę przemocy, lawirowanie między sacrum i profanum oraz mało wyrafinowany humor. Czyli coś, co z powodzeniem od lat uprawia choćby Ojciec Rene, a od niedawna Marcin Bartoś. A Jednak owoce wyobraźni Misia czyta się gorzej od dzieł wymienionych twórców.

Pomysł wyjściowy jest niczego sobie. Lisica Mol jest gburowatą najemniczką na zlecenie, ale bardzo leniwą. Lubi dobrze płatne zlecenia, ale niekoniecznie chce brudzić sobie rączki. A jeśli już, robotę wykonuje po linii najmniejszego oporu. Steven to drobny, choć kiedy trzeba odważny ptaszek, robiący za jej przydupasa. Czemu tych dwoje trzyma się razem? Niech to zostanie do odkrycia przy lekturze. Mamy okazję potowarzyszyć naszej parze podczas dwóch zadań. Jedno dotyczy pewnego wampira sypiającego po cmentarzach, w drugim muszą znaleźć księdza bym im zapłacił za oczyszczenie kościoła z różnych plugawości.

Tylko, że owe przygody prawie w ogóle nie mają znamion przygody, gdyż są przykryte słowotokami. Weźmy dla kontrprzykładu Wilqa - to również gderliwa postać, rzucająca nie raz ścianami tekstu, ale również ładująca się w sytuacje, które chce się śledzić. Perypetie Mol i Stevena... wieją nudą. A te wszystkie gadki, unurzane w oparach absurdu, często odbijające w różne strony, mają wiele wspólnego z patostreamowymi nawijkami - jest edgy, wulgarnie, bezkompromisowo, ale niewiele z tego wynika. Nie powiem, niektóre żarty weszły mi mocno, momentami poziom pojebania jest soczysty ale pomiędzy tymi chwilami łapałem się na tym, że nie pamiętam co czytam. Najdobitniej to widać w opowieści trzeciej, gdy na jednej stronie Mol macha mieczem, ale na drugiej już żelastwa nie ma, gdyż między kadrami zdołał go zajumać w jakiś sposób ksiądz. Więc to nie moja niepamięć była problemem.

Dlatego najbardziej mi się spodobała historia o Jen i Meg. Z pomysłem, znacznie lepszymi dialogami, lekko pure nonsensowym humorem i niezłym zakończeniem. Może nie warto być 'obrazoburczym' za wszelką cenę, w sytuacji, gdy dobrze dobrana puenta ciągnie całość w górę?

Mol i Steven jest przykładem słabo temperowanego twórczego chaosu. Chłopak wyrobił sobie warsztat krótkimi webowymi epizodami, ale przy konstruowaniu dłuższych historii nieco się pogubił zapominając o czytelniku, by i jemu dogodzić. I stąd się urodziło niepotrzebne przegadanie, kiepskie rozplanowanie dymków utrudniające czytanie, miejscami zbyt nerwowy font (również męczący wzrok) i niedostateczna kontrola nad wydarzeniami. Nie mam większych uwag do kreski - nie jest to co prawda Minkiewicz poziom, niemniej jednak Misiowy minimal jest wystarczający pod ten typ absurdu.

Beztrosko jest robić w niezalu, nie mieć wytyczonych reguł i fajnie "wąsacza olewać na zdrowie". Ale mimo wszystko trzeba się przyłożyć do scenariuszy. Do roboty, Mr Miś, niech #2 będzie lepszy!


Komik kupiłem bezpośrednio od autora, przez priv na FB.


1 komentarz:

Stan bloga po PFSK'24

Trzeci rok z rzędu pojechałem na Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej. Trochę na wariackich papierach. W mieszkaniu bajzel po niedawnym remo...