wtorek, 12 lipca 2022

Lis #1-#5 (scenariusz: Dariusz Stańczyk, rysunki: Jakub Oleksów, Dorota Papierska, Patrycja Awdjenko, wydawnictwo Sol Invictus, 2014-2017)


Omawiana we wcześniejszym wpisie Ćma zbiera dobre recenzje, a mnie naszła ochota, by wrócić do innej, lekko zapomnianej superbohaterskiej serii.

Wydany w pięciu zeszytach Lis jest (na szczęście) historią skończoną. Co prawda furtka pod dalsze przygody pozostała otwarta, niemniej jednak zaprezentowany story-arc dostał satysfakcjonujące zakończenie. A komiksowi bliżej do Blera, niż do kolorowych historii zza Oceanu. 

Stańczyk niespecjalnie postarał się o oryginalną genezę powstania swojego superbohatera. Ot, pewna postać zostaje poddana ekspozycji dziwnymi promieniami. Klasycznie - wbrew swej woli znalazła się w pomieszczeniu, w którym właśnie zaczął działać reaktor, będący narzędziem eksperymentalnych badań. Ale błahość originu Dariusz rozmazał fajnym kontekstem. Głównym bohaterem komiksu jest Gabriel Majewski, który próbuje utrzymać się w Londynie będąc pomniejszym pomagierem w tamtejszym laboratorium naukowym. Co jest sprytnym zabiegiem - potężne laboratoria, ogromne machiny, tajemniczy kontrahenci łożący wielkie pieniądze na eksperymenty... te elementy mogłyby zgrzytać, gdyby próbować je wcisnąć w polskie realia. Przeniesienie więc high-techu do kosmopolitycznego miasta dość skutecznie urealniło opowiadaną historię.

Aczkolwiek właściwa akcja dzieje się w Warszawie, po jakimś czasie od wypadku. Pewne zdarzenia sprawiły, że Gabriel zdecydował się na powrót do ojczyzny i ułożenie życia na nowo. Historia jakich wiele, ale w tym przypadku wchodzą w grę nabyte supermoce. I znów scenarzysta nie popisał się wyobraźnią - Majewski zyskał dość standardowy pakiet: zwiększoną siłę mięśni, zwinność i refleks. Żadne tam latanie czy promienie z oczu. Nawet nie stał się specjalnie kuloodporny. Stąd i jego działanie, jako zamaskowany bohater, zostało ograniczone do drobnych czynów. Czy więc taki nudny setting dyskwalifikuje komiks? Oczywiście, że nie. Wystarczy dać protagoniście ciekawego villiana o zbliżonych mocach a czytelnika zachęcić intrygującą zagadką do rozwiązania. Dariusz Stańczyk zrobił jedno i drugie, choć niekoniecznie w udany sposób.

Gabriel Majewski jako postać da się lubić. Jest pyskaty, niczym Peter Parker, na szczęście jego gadki cechują się własnym sznytem. Ma fajnych, barwnych przyjaciół o ciekawie nakreślonych osobowościach. Antagoniści są odpowiednio diaboliczni i komiksowo przerysowani. Dodatkowo Stańczyk ma rękę do dialogów - czyta się je bez zgrzytów, są dopasowane do charakterów, a dodatkowo autor przemyca w nich słowo komentarza na temat zjawisk będących na topie w tamtych latach. I wszystko byłoby OK... do momentu pojawienia się w zeszycie trzecim komisarza Zbigniewa Grozy. Postaci kapitalnie napisanej, lekko zagadkowej i pełnej sprzeczności. O charakterze tak dominującym, że wpłynął na samego scenarzystę, który bez mrugnięcia oddał mu pierwsze pole. Od tego zeszytu tytułowy Lis zbyt mocno osunął się w cień a ciężar historii przeniósł się prawie w całości na funkcjonariusza policji. I choć kolejne zeszyty czyta się świetnie, to takie rozwiązanie jest scenopisarskim babolem - to jakby w połowie opowieści oddać palmę pierwszeństwa Gordonowi kosztem samego Batmana.

Niemniej jednak Lis ma mocno wyczuwalny filmowy feeling. Dość łatwo wyobraziłem sobie tę opowieść jako pełnometrażowy obraz. Taki w klimatach nolanowskich Batmanów. Większość akcji dzieje się w mroku, Warszawa tonie w upiornej czerwieni, stroje głównych bohaterów są dość realistyczne, bez śladów spandexu, duszność fabularna jest udanie łamana przez bardziej lekkie wstawki w wykonaniu przyjaciół Majewskiego. A Zgrozę mógłby zagrać Leszek Lichota.

Największy problem mam z rysunkami. Nie dlatego, że odpowiada za nie aż trzy osoby (są bardzo zbliżone stylistycznie, więc nie ma syndromu przestawiania się). Rysowników pokonała noc. Ograniczona paleta kolorów i zbyt smolisty tusz zbyt często powodowały we mnie uczucie obcowania z czymś nieczytelnym i zwalistym. Doceniam dynamikę, nie mam nic do zarzucenia rozplanowaniu scen na poszczególne strony, emocje na twarzach bohaterów dobrze interferują z przedstawianymi sytuacjami, ale... czytanie komiksu przypomina oglądanie niskobudżetowych filmów SF, gdzie najważniejsze wydarzenia dzieją się w nocy, by ukryć niewystarczające fundusze. W tym przypadku więcej ciepłego światła i rysunkowego powietrza by nie zaszkodziło.

Ale to i tak dobry komiks. Pokazujący, że można opowiadać o superbohaterszyźnie w sposób, który gładko wpisuje się w rodzimy krajobraz i który szanuje obowiązującą logikę, jeśli rozpatrywać fabułę pod kątem pracy policji. A za nawiązania do DKR Franka Millera należy się dodatkowy plusik.

Prawie całość pierwszego zeszytu można przeczytać na webkomiksach.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz