W nawiązaniu do poprzedniej recenzji: Dziadostwo #2 dostarczyło mi zgoła odmiennych doznań niż w przypadku Ołtsajderów - robionym 'na kolanie' rysunkom towarzyszyła historia, którą chciało się czytać.
Wiem, to niesprawiedliwe porównanie. Gierszak w Reaktywacji jedynie delikatnie ubarwiał swoje wspomnienia z regularnych spotkań z kumplami, Jakub Topor serwuje 100% fikcję, dzięki czemu może sobie pozwolić na wtłoczenie swoich bohaterów w najbardziej absurdalne sytuacje. Niemniej jednak u Topora dużo rzeczy jest po coś; by między kadrami przemycić trochę psychologicznego piołunu obrazując mniejsze społeczne krindże bądź co większe patologie.
Dobry przykład mamy już na pierwszych stronach, na których nowo poznane koleżanki Kamila oglądają na laptopie Shreka. Pochodzący z tego filmu letni hit Smash Mouth od lat jest synonimem mentalnej tortury - katowany przez komercyjne stacje radiowe, puszczany z głośników w obleganych miejscowościach turystycznych, śpiewany przed narąbanych gości na imprezach. Obserwacje socjologiczne Jakuba sięgają o wiele szerzej i autor często serwuje je niczemu nie spodziewającemu się czytelnikowi wytrącając go ze strefy komfortu. Czyż wsiadając do pociągu podświadomie nie obawiamy się, że w przedziale będzie jechał jakiś 'brajanek' z matką, którego każda próba uciszenia skończy się awanturą? Albo czy nie boimy się sytuacji, w której usłyszymy "gdybyś był męższczyzną/kobietą, to..."?. I kto z nas nie zaczyna pleść w głowie powalonych sytuacji tylko dlatego, że nie dostaliśmy odpowiedzi na smsa wysłanego dzień wcześniej?
Jakub Topor nie chodzi po swoim mieście ze słuchawkami na uszach, wpatrując się gdzieś daleko w przestrzeń. Chłopak maniakalnie słucha i obserwuje. Notuje w pamięci wszelkie szczegóły interakcji międzyludzkich, po czym przerzuca je na papier. Dzięki czemu Kamil, włócząc się ulicami nocnego Krakowa, słyszy kilka inwektyw wypowiedzianych w swoją stronę. Widząc na co dzień ulicznych raperów, artysta konstruuje postać Wróbla. Natomiast nie mam pojęcia skąd przyszły mu do głowy biblijne alegorie. Domyślam się, że w warszawskim półświatku istnieją tak specyficzne charaktery, które na zawołanie potrafią operować takimi skojarzeniami - jednak tworząc postać Okonia, twórca poszedł w tak potężne obszary absurdu, że... tylko uścisnąć dłoń w geście podziwu.
Drugi tom Dziadostwa prostuje lekki chaos z pierwszego tomu. Postacie, które tam pojawiły się epizodycznie, tu dostają szerszy kontekst zaistnienia fabularnego. Przez co historia Kamila idzie trochę na bok, ale owa przerwa jest konieczna by nakreślić w jak dziadowskiej sytuacji się znalazł. Ogólnie od tej chwili ciężko mi sympatyzować z tym chłopakiem za jego pewną zakupową decyzję. Wyobrażając sobie co przedmiot zakupu musiałby znosić podczas podróży powrotnej, od razu pokłady sympatii z powodu gapowatości warszawiaka zmalały do zera. Natomiast Okonia, prawdziwego bohatera tej odsłony, intencjonalnie nie da się lubić - człowiek irytuje, by nie powiedzieć że wkurwia, ale tymi negatywnymi emocjami dźwiga całą opowieść.
Topor kontynuuje dziadowskie rysunki z tomu pierwszego. Znów daje kilka komentarzy odautorskich że mu się nie chciało rysować, kreuje się na postać zblazowaną, ani myśli zmieniać fontu. Ale dobrze sobie zdaje sprawę z tego, że kogo złowił na haczyk zmyślnie zaprojektowanym turpizmem, to szybko nie wypuści z rąk. Nie z taką szelmowską fabułą, w looserskich klimatach Guya Ritchiego. Dlatego końcowy cliffhanger wnerwia, że to koniec #2 i trzeba rok czekać na ciąg dalszy.
Tom pierwszy mnie kupił całkowicie, drugi nie zawiódł. Zatem też bardzo wyczekuję trójki.
OdpowiedzUsuńZabawne, bo jednak trochę się przed sięgnięciem po Topora broniłem. Ale jak już sięgnąłem to poszło.