środa, 10 stycznia 2024

Piraci z Wysp Szczęśliwych #2: Wielka maskarada (scenariusz: Daniel Koziarski, rysunki: Artur Ruducha, wydawnictwo Ongrys, 2023)

Druga część dylogii o Kapitanie Huku i spółce przynosi pakiet tych samych wad i zalet co zeszyt pierwszy.

Na dworze gubernatora Wiktora Van Dama trwa wielkie poruszenie w związku ze zbliżającym się weselem córki Van Damki. Jak na wysokiej rangi urzędnika przystało, na wesele sprosił wielu szacownych gości z ościennych krain, z samym królem Flądrii De Bullem VII włącznie. Niestety dla gospodarza, musiał również wysłać zaproszenie gubernatorowi Jakobsowi, mimo nieskrywanej niechęci obydwu panów. Zamieszanie związane z przygotowaniami do zaślubin zamierza wykorzystać Kapitan Huk by uwolnić z więzienia pirata Tulipa. Mimo, iż oficjalnie jest uważany za zmarłego, nie ma ułatwionego zadania - już na początku tomu dostaje łupnia od piratek pod wodzą Maneuli Dupont.

Dużo się dzieje, bardzo dużo. Przygoda goni przygodę, pojawiają się nowe postacie, opowieść toczy się wielowątkowo i skacze po lokacjach. I jest co czytać - tomik ma 40 stron ale chyba nie ma żadnego kadru bez dymku dialogowego (ok, parę jest). A i samym kadrów jest wiele; twórcy rzadko sięgają po większe, efektowne panele. Co jest jednocześnie zaletą i wadą tego dyptyku.

Koziarski i Ruducha chcą usilnie pokazać, że w drugiej dekadzie da się zrobić komiks w starym, przygodowym stylu. Z nostalgią odwołują się do czasów, gdy wyobraźnię młodych czytelników zajmowały kolejne odsłony Asterixa i Obelixa, czy Kajko i Kokosza. Dlatego w Piratach jest mnóstwo humoru, często slapstickowego, postacie mają jasno określone, karykaturalne cechy charakterologiczne, wykazują się charakterystyczną nadaktywnością emocjonalną, a fabuła konstruowana jest głównie na szkielecie komedii pomyłek opowiedzianych z awanturniczą swadą. 

Ale nawet sprawdzone przepisy można przedobrzyć. W Piratach zwyczajnie twórcy wrzucili za dużo grzybów w barszcz. Drugi zeszyt również kipi od nawiązań, cytatów, gier słownych, puszczeń oka, brania w nawias i każdego możliwego chwytu rządzącego satyrą. Niestety, cierpi na tym gładkość w prowadzeniu fabuły. Czy naprawdę w tej serii są potrzebne rozbudowane sceny, tylko po to, by było dowcipnie, choć zupełnie bez znaczenia dla opowieści? Ot, przykład z brzegu. Jednej nocy pewien pirat uwodzi piratkę i oboje udają się do jaskini by pobaraszkować. Po paru godzinach okazuje się, że kobicina przytula się do niedźwiedzia myśląc, że jej absztyfikant jest mocno owłosiony. Czy to rozwija jakoś profil charakterologiczny bohaterów? Ani trochę, to postacie czwartoplanowe. Czy owa przygoda wywołała jakieś reperkusje choćby stronę dalej? Również nie, żart wybrzmiał, można już zacząć robić podkład pod nowy. Gdybym był redaktorem, skrypt bym pociął, pozbawiając go niepotrzebnych rzeczy, a w ich miejsce dał więcej miejsca choćby na rozrysowanie kilku efektownych pejzaży.

Artur Ruducha jest świetnym rysownikiem, który z powodzeniem odnalazłby się w katalogu wielu frankofońskich wydawców. A w Polsce udanie kontynuuje komiksową schedę po Chriście, Jacku Skrzydlewskim (w tym zeszycie Skrzydlewski gościnnie narysował jedną stronę) czy Szarlocie Pawel. Twórca ma mocarny warsztat w ręku, styl rysowania idealnie skrojony pod komediowe fabuły i zmysł do zagospodarowania kadrów. I podobnie jak Koziarki, dodaje mnóstwo dodatkowego 'ciasta'. Warto więc śledzić co dzieje się na drugim bądź trzecim planie, gdyż często okazuje się, że współbohaterem danego panelu są także przypadkowo zaplątane w kadr zwierzątka bądź elementy wystroju pomieszczeń. 

I właśnie - ponieważ Piraci z Wysp Szczęśliwych są przegadanym fabularnie i nadziubdzianym graficznie komiksem - całość ma tendencję do przebodźcowania czytelnika, który dość szybko zaczyna się ślizgać od dymku do dymku, od żartu sytuacyjnego do dowcipu słownego, byle tylko 'zmęczyć' zeszyt i dobrnąć do końca, ledwo sprawdzając jak to się wszystko skończyło. Stąd moja teoria, że to byłaby lepsza pozycja, gdyby było mniej tekstu, nawiązań, mrugania czy easter-eggów. By był czas na polubienie bohaterów, więcej zwyczajnych dialogów bez udziwnień oraz na studiowanie większych i klarowniejszych kadrów. 

Piraci z Wysp Szczęśliwych nie są pozycją dla czytelnika w każdym wieku (mimo, iż można mieć takie wrażenie kartkując komiks). Za dużo niezrozumiałych dla młodszego czytelnika odniesień do rzeczywistości. Humor skierowany bardziej dla ludzi 35+, raczej mężczyzn. Choć spełniam obydwa kryteria i widzę porządną robotę scenopisarką oraz rysunkową, to jednak nie dałem rady połknąć zeszytu na raz. Dylogia cierpi na klasyczny syndrom 'too much is too much'.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spółka Zło #1: Zło czai się wszędzie (scenariusz: Karol Porzycki, rysunki: Piotr Burzyński, wydawnictwo Aqvarius Studio, 2024)

I oto mamy na rynku kolejne małe wydawnictwo, które na dzień dobry wystartowało z zeszytówką. Z technicznego punktu widzenia to parodia supe...