Pierwszy tom Szczyla jest daniem ciężkostrawnym. Może odbić się zgagą, ale może też zaserwować całkiem ciekawe smaki.
Punkt wyjścia jest typowy dla heroic fantasy. Dawnodawno temu miała miejsce straszliwa wojna. Ówczesny władca krainy zawarł pakt (nie wiadomo z kim), na mocy którego nastał pokój. Po latach zatarły się wspomnienia o tamtych krwawych wydarzeniach, jednak wśród mieszkańców cały czas pokutuje przeczucie, że kiedyś enigmatyczny układ się skończy i znowu nastaną mroczne czasy. W tym celu na blankach królewskiego zamku cały czas trwają patrole, mające za zadanie wypatrywać oznak nadchodzącego zagrożenia. Właściwa historia zaczyna się, gdy poznajemy Szczyla, niedorobionego chłopaka i wiecznego pechowca, który właśnie zaczął pracę jako strażnik Wschodniej Wieży. Jednocześnie królewski mag wyczytuje z ksiąg zapowiedź wielkiej wojny oraz sposób by jej uniknąć. Odtąd życie Szczyla zmienia się nie do poznania.
Nie wiem czy tak miało być, czy wyszło przy okazji, ale ciężko polubić jakąkolwiek postać w tym komiksie. Gdyż są głównie... irytujące. Szczyl jest takim fajtłapą i spotykają go tak slapstickowe sytuacje, że wywołuje jedynie politowanie, które ciężko (?) zrzucić na karb przyjętej konwencji. Pozostali bohaterowie są napisani ciężkim piórem (przerysowany król, wkurzający, powtarzający non-stop te same sentencje, królewscy poplecznicy, schematyczne postacie drugoplanowe) a fabuła ciągnie do przodu posiłkując się głównie gagami.
A najgorsze jest to, że mimo tej dziwnej ni-to-satyrycznej, ni-to-prześmiewczej, ni-to-młodzieżowej opowieści, Szczyl jest na tyle dziwny, że chce się przewracać kolejne kartki. Po pierwszych stronach miałem wrażenie, że fabuła skręci w rejony eksplorowane w Ralphie Azhamie, jednak postmodernizm działa tu na innych zasadach, bardziej na umieszczeniu popkulturowych nawiązań wsadzonych w kadry niczym rodzynki w sernik. Za najlepszą uważam ostatnią stronę, gdyż mimo moich wcześniejszych mamrotań, odłożyłem komiks naprawdę zaintrygowany dalszym rozwojem akcji.
Szczyl za to od początku intryguje warstwą graficzną. Robota Ryszarda Łobosa kojarzy mi się z oglądaniem stereogramów - patrzę się uważnie na te bezsensowne plątaniny kształtów, wytężam wzrok, a po kilkunastu sekundach wyłania się właściwy obraz. Podobnie jest w Szczylu - Ryszard bardzo często w kadrach umieścił dziesiątki metrów 'chaotycznych' linii, które w połączeniu z dość monotonną paletą kolorów, tworzą wydawałoby się bezwładną masę. Dopiero, gdy oko złapie właściwą ogniskową - ujawniają się maleńkie cudeńka i nagle wszystko zaczyna nabierać kształtów, szczegółów i życia. Po tym już pozostaje się pozachwycać pomysłami na kadry, misternością niektórych projektów czy ciekawym wypełnieniem teł. Tak, jestem przekonany że Łobos spodziewa się, że jego rysunki zostaną nazwane brzydkimi, ale ten typ brzydoty chce się studiować z przyjemnością.
Twórcy obiecują, że tom pierwszy z zapowiadanej trylogii to jedynie prolog przed planowanymi prawdziwymi fikołkami fabularnymi. Powiedzmy, że wierzę im na 65% :) Niniejszym Szczyla polecam głównie dorosłym czytelnikom. Raz, że nawiązania, dwa że trochę makabry, trzy że przaśność, cztery że styl graficzny, którego wyrafinowanie jest dobrze przykryte warstwą programowego niechlujstwa. Czyli - jeszcze bez ochów i achów, ale z potężnym kredytem zaufania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz