poniedziałek, 18 marca 2024

Battle code: Ragnarok #2. Czas pomiędzy psem a wilkiem (scenariusz: Adrian Liput, rysunki: Al Goyo, wydawnictwo własne, 2023)

Druga część nie zwalnia tempa. Jest kosmiczna bitwa, pojawiają się nowe postacie, dostajemy bardziej rozbudowany worldbuilding. I delikatną zmianę klimatu snutej opowieści.

Finał pierwszego zeszytu naobiecywał, że już chwilkę, już za momencik autorzy rzucą nas w wir kolejnej rozpierduchy. I pierwsze zdziwienie - druga odsłona zaczyna się sceną pogrzebu Halvarda Płaskonosego. I przypomnieniem, że czyn Torhildy Einarsdottir nie przysporzył jej nowych przyjaciół. Na szczęście dla wojowniczki, dzień przed planowanym atakiem na Northumbię w Glimt ląduje nieoczekiwany sprzymierzeniec. Teraz już tylko krok od zebrania załogi, odpalenia statku kosmicznego wyposażonego w groźną broń i ruszenie na statek-planetę Sasów by pomścić wyrządzone krzywdy.

Środkowy zeszyt trylogii Battle code: Ragnarok skonstruowany jest w podobny sposób co pierwszy. Adrian Liput wykorzystuje do budowania fabuły dość stereotypowe wyobrażenie o Wikingach (walka we krwi, sprawy honoru itp.) niespecjalnie przejmując się logiką. Co, przyznam się, znów mi trochę uwierało podczas lektury. Owszem, to undergroundowy tytuł, który nie wymaga finezji scenariuszowej, ale nawet pretekstowa fabuła wymaga pewnych zasad. Na przykład niezapominania o informacjach przekazanych wcześniej. Prawdopodobnie okoliczności śmierci Einara Torvaldssona zostaną pokazane w finale, ale zastanawiam się, czemu Torhildę w tomie pierwszym nazwano zdrajczynią. Nic nie wskazuje, by twórcy powrócili do tego wątku. Podobnych pustych dialogów można znaleźć jeszcze kilka - zostały wygłoszone, wytworzyły pytania w głowie czytelnika, po czym... pozostawiono je odłogiem. Oki, jeśli trzeci zeszyt wyjaśni wszystko, zwrócę honor, niemniej jednak mam wrażenie że scenariusz mógłby sprzedawać informacje bardziej roztropnie.

O ile pierwsza część była niezalową przygodówką, to stosunkowo mało było w niej humoru. Drugi zeszyt przynosi więcej komicznych elementów. Najbardziej spektakularny "żart" przypadł pogaduszce między dwoma członkami załogi. Pojawia się już na pierwszych stronach i gdy się na niego natknąłem, było wielkie WTF, chyba mocniejsze niż końcowy cliffhanger. Z kolei nie wiem jak traktować próbę odheroizowania charakteru głównej bohaterki. Owszem, to wciąż gówniara z paletką mieczem; jej scena z Mikiem Wolfem jest pocieszno-urocza. Ale może niepotrzebnie zbyt pocieszno-urocza.

Żeby nie było, że wyłącznie ganię. Zakończenie - niespodziewane. Retelling nordyckiej mitologii w szacie awanturniczej SF pobudza wyobraźnię. Bohaterowie - jacyś, z własnym charakterem. Dialogi proste, nieprzekombinowane, immersyjne. Jak na fabułę łubudubu czyta się komiks z czytelniczym zaangażowaniem, szczególnie, że Liput, mimo wpadek, umiejętnie operuje niedopowiedzeniami (choć wymaga od czytelnika pewnej znajomości nordyckich podań). I mając ograniczoną objętość, wpadł na rozsądny pomysł jak rozbudować stworzony świat umieszczając na koniec zeszytu mikro-opowiadanie o genezie Kosmicznych Wikingów.

Tym razem strona graficzne nie wywołała we mnie szoku; byłem przygotowany na szalone mazy Ala Goyo. Mózg już zaczął odczuwać przyjemność z chaotycznej, surowej kreski i psychodelicznych kolorów. Miejscami miałem problem z ogarnięciem niektórych kadrów (zbyt nagłe wejścia nowych postaci), ale to już jest ten etap, gdzie przestaje się wyobrażać tę historię narysowaną innym stylem. Nieskrępowana radość z tworzenia, wykształcony autorski styl, twórcze delirium - takie brzydkie rysunki można również smakować, próbując analizować jakim cudem w tym chaosie Al poupychał całkiem sporo niegłupich detali.

Jestem ciekaw, co przyniesie finał, mając przed oczami fabularnego fikołka z ostatniej strony. Wciąż nie jest to seria, która wprawia w palpitację mojego niezalowe serce, niemniej jednak nie będą żałował ani złotówki gdy twórcy uruchomią zbiórkę na ostatni zeszyt (ptaszki ćwierkają że tuż-tuż). O oryginalnych twórców trzeba dbać - choć Battle code: Ragnarok ma wiele cech dopiero uczenia się komiksowego rzemiosła, to oby więcej takich ludzi działało w polskim komiksowie. Niepokornych, kreatywnych, z otwartymi głowami.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stan bloga po PFSK'24

Trzeci rok z rzędu pojechałem na Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej. Trochę na wariackich papierach. W mieszkaniu bajzel po niedawnym remo...