Ależ Łukasz Bałut miał wejście rok temu! Jego debiutancki Imperator może i był zbyt bełkotliwy scenariuszowo, tak graficznie mógł wprowadzić w kompleksy niejednego uznanego rysownika. Tym bardziej czekało się na jego kolejny tytuł. I już jest!
Łukasz wyciągnął wnioski z recenzji swego pierwszego dzieła i tym razem zaproponował dzieło mniej hermetyczne. Uprościł wycyzelowaną, techniczną kreskę, zrezygnował z eksperymentów na kadrach i skupił się na opowiadanej historii. Czy można narzekać na graficzny regres? Nie bardzo - może w Kodzie mniej Andreasa i Druilletta, za to wciąż bardzo dużo inspiracji Moebiusem. I architektoniczną geometrią. A Bałut tym komiksem rozpycha się łokciami aspirując do czołówki młodych zdolnych polskich komiksiarzy.
Pierwsza część (z trzech planowanych) Kodu opowiada o mieście przyszłości. Sterylnym, prawie utopijnym, w którym niezwykłe architektoniczne budowle pną się do góry zapewniając mieszkańcom swój skrawek prywatności. Wszystko to dzięki Pani Prezydent, niegdyś twórczyni pierwszego miejskiego habitatu, obecnie długowiecznej głowy państwa rezydującej na Księżycu. Po ulicach suną autonomiczne samochody a wszelakiej maści androidy i roboty służą mieszkańcom. W takich warunkach poznajemy Jana. Jak co dzień wstaje, żegna żonę i wychodzi do pracy. A ten dzień będzie dla niego szczególny, gdyż na autostradzie dochodzi do wybuchu ładunku bombowego, w którym to zostaje ranny. Po przebudzeniu wydarzenia przybierają coraz dziwniejszy obrót aż do kompletnie niespodziewanego cliffhangera.
Bałut kreśląc swą wizję utopijnego świata nie jest specjalnie oryginalny. Fantastyka temat pozornej wolności przerobiła na tysiące możliwych sposobów. Bez rozdrabniania się - czuję w Kodzie przede wszystkich duch neuroz Phillipa K. Dicka, który wielokrotnie negował istniejącą rzeczywistość. Łukasz kroczy tą samą drogą pokazując, że dążąc do wygodnej przyszłości pozwalamy aby szczęście było zaprojektowane i sterowalne. Co jest mało ogranym motywem w omawianej historii - Janek, wg obecnej wiedzy, jest bohaterem z przypadku. Został włączony w szeregi struktur mających za zadanie okazać "świat prawdziwy" siłą i szantażem. To również forma sterowania, mimo iż cele wydają się być szczytne. I przez to wcale nie kibicuję 'terrorystom', nie ufam w ich szczere intencje. Natomiast bardzo lubię samą kreację świata tu przedstawionego i założenia tytułowego Kodu.
Wspominałem, że twórca uprościł kreskę. Owszem, ale i tak wyżywa się artystycznie na planszach. Uwielbia rysować futurystyczne budynki pełne zaokrągleń na rogach i kreśli je naprawdę widowiskowo. Gdy fabuła wymaga narysowania bardziej współczesnych lokacji - robi to z taką samą werwą. A za zobrazowanie psychodelicznego rozpadu rzeczywistości należą się oklaski. Podobnie jak za szereg mikro-pomysłów. Strój bohatera w faliste paski - kapitalny, strona 11 zachwyca minimalizmem a czerń robocich oczu przyprawia o ciarki! Kilka z kadrów chciałbym nosić na T-shirtach. Ranny Jan ze strony 15, 'narkotykowy' trip z czterdziestej trzeciej, śniący Jan na 47-ej... Kreska Bałuta jest tak elegancka, że macha się ręką na fakt, że najgorzej wychodzą mu twarze ludzkie, które miejscami są niezamierzenie groteskowe.
Autor oprócz tworzenia Kodu-2/3 i Kodu-3/3 zamierza tworzyć krótkie historyjki ze swego uniwersum Póki co jest dostępna jedna o nazwie Kod/0.01 (do przeczytania tutaj). To banalna opowiastka o dniu z życia budowniczego habitatów. Fabularnie nic ciekawego, ale to kolejna okazja by popodziwiać geometrię jego wizji miasta przyszłości.
Do dzieła Mr Bułat! Nie pozwól roztrwonić pokładanych w tobie nadziei!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz