Opowieść o Mieszku zaczyna przypominać grę w mosty. Na początku wystarczyło między brzegami położyć parę przęseł by uzyskać stabilny przejazd. Ale wraz ze stopniem skomplikowania trzeba się mocno namęczyć z układaniem poszczególnych elementów, by efekt końcowy stał na mocnych nogach. W trzecim tomie Graphosowi się to udało, choć momentami konstrukcja trzeszczy i zaczyna się lekko chwiać.
To najgrubszy komiks z dotychczasowych wydanych. Ale nie było wyjścia - by pozwolić Mieszkowi zacząć budować państwo polskie, Graphos musiał porozdzielać kluczowych ludzi i wysłać w różne zakątki okolicznych krain. A i w samym Gnieźnie czas nie stanął w miejscu. Stąd, by każdemu wątkowi poświęcić odpowiednią ilość czasu antenowego, sama historia musiała objętościowo spuchnąć.
Fabularnie Drużyna rozkręca się niemrawo. Dostajemy dużo różnych ekspozycji i gadających głów. Przyboczni Mieszka odwiedzają poszczególne grody, Graphos poświęca trochę miejsca na przedstawienie lokalnych watażków i naświetla dość skomplikowane relacje panujące pomiędzy księstwami. Może osoby interesujące się bardziej historią owe naświetlenia wchłoną jako coś oczywistego; szary czytelnik może czuć się lekko oszołomiony liczbą twarzy i imion. Tym drugim ma pomóc skrótowy leksykon występujących postaci umieszczony na końcu komiksu (średnio pomaga - źle się czyta machając komiksem i przerzucając go co chwila na ostatnią stronę). Ba, nawet sam autor zdaje się, że się pogubił w jednym miejscu i Włodzisław na chwilę stał się Włodzimierzem.
Ale gdy już Przemek Świszcz porozstawia pionki na planszy i wykonuje pierwsze ruchy by pchnąć fabułę do przodu to już jest dobrze. Intrygi stają się klarowne, bohaterowie ciekawi a ich losy interesujące. A największy czarny bohater wzbudza takie emocje, że chce się prawie fizycznie go ukatrupić. Zresztą, Graphos udanie napisał kilka dalszoplanowych postaci z Thorgalem Yangirem na czele. Zastanawiam się tylko jak zwolennicy trzymania się realiów historycznych przyjmą wątek mrocznej osady i czy będą uważać go za zbyt 'edgy'. Z fabularnego punktu widzenia czyta się go arcyciekawie, aczkolwiek pod względem konstrukcji bliżej mu to poetyki fantasy niż twardych historycznych faktów (znaczy - chyba, ekspertem od wczesnośredniowiecznych trucizn nie jestem :)
Właśnie, co do skojarzeń z fantasy. Świszcz graficznie również mruga do widza testując, jak przyjmie nową manierę (z tego co pamiętam nieobecną w poprzednich tomach). Mianowicie drzewa składające się na lasy za czasów Mieszka miewają rozmiary baobabów. Jest w Drużynie parę scen, w których domy zdają się być mikroskopijnymi strukturami przycupniętymi do drzew o kilkudziesięciometrowej średnicy. Wszystkie te kadry są bez wyjątku piękne - mroczne, mgliste, wilgotne, rozbudzające wyobraźnię. Ale dysproporcje są mimo wszystko zauważalne.
Ciekawych patentów graficznych Przemek ma jeszcze parę w zanadrzu. Choćby ten z początku komiksu - po kilku pierwszych stronach, gdy panele są zdominowane przez kadry z dialogami, niejako w tle, przykryty ramkami, jest obraz wiodący z fragmentami krwawej potyczki. To bardzo pomysłowy filmowy motyw, w którym spokojna konwersacja ma miejsce równolegle do rozlewu krwi dziejącego się 'obok'. A poza tym to ciągle doskonalony przez Świszcza malarski warsztat - mimo że jest mrocznie i brudno to czerwień odpowiednio wybrzmiewa a zastosowane 'tekstury' dobrze współgrają z materiałem, który pokrywają. Może czasami szwankuje dynamika, szczególnie przy efektach obrażeń od strzał - tu postacie wydają się być klocami drewna, które przejmują impakt całego strzału z minimalnym efektem odrzutu.
Rzeczą, którą wytykano przy okazji dwóch poprzednich tomów, była zbyt wielka nieodróżnialność twarzy postaci. Jednocześnie najhojniejsi patroni, którzy wspierają powstawanie Mieszka na Patronite mają gwarancje pojawienia się w komiksie jako postać. I wydaje mi się, że na 99% potrafię wskazać w Drużynie wszystkich patronów, których Przemysław tam poumieszczał. Jako 'NPCy' oczywiście. Mają twarze narysowane inną kreską, bardziej miękką. Ale... mają bardzo zróżnicowane (i przez to bardziej zapamiętywalne) facjaty. Gdyby Świszcz tak zaprojektował główne postacie na samym początku, zarzut nieodróżnialności zapewne nigdy by nie miał miejsca.
Ale co tu marudzić. Mieszko to wciąż najlepsza polska seria historyczna i nic nie zapowiada zjazdu jakości w przyszłości.
A Putin to chuj. I morderca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz