Duch Monty Pythona w narodzie trzyma się mocno!
Kekube alias Kosmiczna ekspedycja kube lubuje się w absurdalnych historiach. Tworzy krótkie fabułki, w sam raz sprawdzające się w webowej postaci, ale te dłuższe wydaje w wersji papierowej. Czarli jest chyba pierwszym chronologicznie papierowym zinem i od razu atakuje pure nonsensowym humorem. Oto jesteśmy świadkami porodu, który przebiega może i bez komplikacji, ale świeżo narodzony osesek okazuje się... być cegłą. Następuje szok i niedowierzanie, a zaistniałej sytuacji nie pomaga fakt, że zarówno lekarz, który odbierał poród jak i rodzice również są cegłami! A to dopiero początek przygód Czarliego (takie dostał imię rezolutny młodzieniec). Dość szybko okazuje się, że natura obdarzyła go wielką mądrością, którą - niestety - będzie musiał ciągle udowadniać.
Sensu w tej fabule nie ma za wiele. Kekube, podobnie jak twórcy Żywotu Briana, z premedytacją tworzy najbardziej odjechane sytuacje mieszając ze sobą co tylko nawinie się pod rękę. Na przykład operę mydlaną z filozoficznymi rozważaniami o sensie życia. Albo ironizuje z fałszywej religijności. Oczywiście owe motywy są zaledwie zaznaczone i przyprószone mocnym lukrem totalnej zgrywy - ale też nie chodzi o to, by przekazać czytelnikowi jakąś głębszą myśl. W Czarlim autor pokazuje się jako sprytny żongler kiściami absurdu i przede wszystkim oto wa żonglerka jest tym czynnikiem, który zostaje w głowie po lekturze. Gdyż wymyślanie głupotek, ale takich bez posmaku cringe'u, wymaga wcale niemałych umiejętności. A kekube czuje brak sensu i umie go umiejętnie wkomponować w swoje graficzne patyczaki.
Tak więc zinek ten jest głupi. Ale w fajny, całkiem łebski sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz