Miło mi donieść, że druga odsłona antologii, dzięki dobrze określonemu motywowi przewodniemu, jest zbiorem o wiele ciekawszym od swej poprzedniczki.
Twórcy Dreszczyka mają dalej jasne zasady podczas naborów - bohaterami mają być stworki i zwierzątka (nie ludzie), a fabuła nie powinna zawierać drastycznych scen i wulgarnego języka. A że 'dreszczyk' nie ma tak wyraźnego wydźwięku co 'dreszcz', to i historie nie muszą przestraszać, mogą równie dobrze pogilgotać niesztampowym pomysłem.
W drugiej części nadesłane historie dzieją się w pewnym nienazwanym mieście, którego wyróżniającym się elementem jest górujący nad panoramą miasta potężny monolit. Jego obecność w większości nadesłanych prac powoduje, że ma się wrażanie starannie zaplanowanej całości. Szczególnie, że zbiorek został skonstruowany na kształt filmowych antologii, gdzie poszczególne opowieści są poprzetykane przerywnikami z 'głównym' bohaterem.
Prolog/Epilog (scen. i rys.: Kosmiczna Ekspedycja Kube)
Punktem wyjścia antologii jest przyjazd Straszaka do Miasta z monolitem na horyzoncie. Ów stworek został zaproszony w odwiedziny przez swojego przyjaciela Dreszczyka. Straszak ma do dyspozycji jedynie mapę, więc udaje się w drogę miejskimi uliczkami, by trafić do docelowego miejsca. W trakcie dreptania, spotyka szereg mieszkańców miasteczka, a każdy z nich raczy go swoją historią. Epilog opowiada jak skończyła się cała historia. A Kosmiczna Ekspedycja Kube narysował openera w swoim dobrze rozpoznawalnym stylu. I wprowadził element wspólny z jego innymi tytułami - plakaty na ścianach. Gdzieś już je widzieliśmy, prawda?
Nowa przystań (scen.: Eśka Możejko, rys.: Alisunki)
To opowieść o wspólnej herbatce dwóch przyjaciółek. Jednej z nich powodzi się raczej słabo, dlatego przeprowadza się na nowe, tańsze lokum. Jej psiapsiółka truchleje słysząc, że na Portową 9. Lokum pod tym adresem ma opinię nawiedzonego domu. I rzeczywiście, pierwsze dni głównej bohaterki na nowym miejscu uświadamiają jej, że ten blok jest faktycznie creepy. To historia z gatunku tych, którymi zajmuje się Scooby-Doo ze swoją ekipą - czyli duchy, straszaki i twist fabularny. I mimo iż sam finał jest dość przewidywalny - twórczynie prowadzą opowieść w taki sposób, że razem z główną bohaterką z ciekawością rozwikłujemy zagadkę domu. Rysunkowo Alisunki prezentuje zbliżoną manierę graficzną co kekube - pierwszy plan z czarną wyraźną kreską, dalszy zaznaczony szarościami. Bohaterki sympatyczne, stworki-mieszkańców bloku różnorodne, ogólna sympatyczność całkiem spora. Czyta się!
Strach ma duże oczy (scen.: i rys.: Mamlon)
Stworek Flux budząc się pewnego dnia w wynajmowanym pokoju, napotyka grasujący po mieszkaniu wielki cień. Przerażony szybko ucieka na uczelnię, lecz i tam tajemnicza postać wciąż pojawia się w jego polu widzenia. Dopiero najbliższa przyjaciółka wpada na pomysł co można zrobić z śledzącym Fluxa potworem. Dla mnie to opowieść z gatunku 'meh' - stworek zbyt ludzki, rysunki webowo poprawne, a twist fabularny zbyt cukierkowy. Za to spodobało mi się wpasowanie monolitu w wydarzenia. Mimo iż dla opowieści okazał się on bez znaczenia, był on na tyle widoczny że zdołał utworzyć przyjemną aurę niesamowitości.
Tygryl (scen.: Tomasz Kontny, rys.: Piotr Nowacki)
Opowieść ta znalazła się wśród nominowanych krótkich form tegorocznego konkursu Złotych Kurczaków. Jednak co starzy wyjadacze, to starzy wyjadacze. To w sumie ponadczasowa opowieść o zbyt szybkim wejściu w dorosłość i dźwiganiu brzemienia dużej odpowiedzialności. Tytułowy Tygryl jest prezesem poważanej firmy, ale - gdy nadarza się okazja - postanawia choć na chwilę pożyć własnym życiem. Monolit jest tu czarną bryłą i mimo iż pojawia się na jednym kadrze, dobrze rezonuje z legendami o zamaskowanym bohaterze. Rzecz z morałem i lekko chwytająca za serducho. A jeśli chodzi o projekty stworków - czy Piotr Nowacki miał kiedykolwiek jakieś problemy z brakiem pomysłów na nie?
Krewetnice? (scen. i rys.: Dasia)
To tylko dwie strony, ale i tak udało się Dasi wywoływać na nich niepokój. Dziewczyna do wytworzenia stanu grozy wykorzystuje nasze lęki związane z brakiem higieny i świadomością istnienia mikroskopijnych pasożytów. Kim są krewetnice? Dlaczego boimy się czasami nocą zamknąć oczu? Autorka zgrabnie podsyca nerwice. Szkoda tylko, że prace artystki w wersji papierowej okazały się zbyt ciemne. Problemy techniczne drukarni położyły ten całkiem interesujący pomysł.
Kwasia i ochronny brelok (scen. i rys.: Polikory)
Kaczuszkę Kwasię mieliśmy okazję poznać już w pierwszej antologii. W tym epizodzie również Kwasia udaje się z wycieczką do Miasta. Przechodząc obok sklepu z pamiątkami natrafia na bardzo namolnego sprzedawcę, który chce jej sprzedać brelok chroniący przed rozmaitymi niebezpieczeństwami. A sama historia jest nabuzowana uroczym absurdem. Z opowieści wyziera pewna wściekłość na ulicznych sprzedawców; którzy do oszustw stosują coraz bardziej wyrafinowane metody. Ale trzeba pamiętać, że to historyjka szlamowa, lekko kwasowa, gdzie niecodzienność wydarzeń na większą wagę niż przed logika opowieści. Dlatego m.in. propsuję mechanikę stojącą za breloczkiem. A Kwasia jest urocza, żadne inne słowo nie opisze lepiej jest charakteru.
Gambit cytryny (scen. i rys.: M Bogdanis Art)
Główny bohater, będąc brzdącem, obserwuje jak jego tato zostaje pokonany w turnieju szachowym przez pewną tajemniczą postać w kapturze. W tamtej chwili postanawia, że jak dorośnie, to pokona przeciwnika, który zniszczył karierę ojca. Po 12 latach szlifowania umiejętności dochodzi do spotkania dwóch najlepszych szachistów świata. I... nie wiem czy rozumiem ostatnią stronę. Ale w sumie nie muszę. Jest tak dziwna, że aż fajna. I owa dziwaczność rozlewa się wstecznie na cały komiks, sprawiając że Gambit cytryny wwierca się w pamięć, rozsiadując się w niej wygodnie. Mimo iż epizod jest zrobiony dość minimalistyczną kreską i właściwie nie ma na czym oka zawiesić.
Włosy (scen. i rys.: Gosia Wowczak)
Jak można wyczytać w bio artystki, Gosia lubi rysować robaki z dużą ilością szczegółów. Więc tym razem również narysowała dwie strony surrealistycznych pierwotniaków płynących z kadru na kadr. Fabułę do tego trzeba wymyślić samemu, ja ze zdumieniem odkrywam, że studiowanie glist w powiększeniu ma sobie coś magnetyzującego, mimo iż tematycznie do najbardziej odstający od całości epizod w tym zbiorku.
Po deszczu w morzu kwitnie dżem (scen.: Maria Korczak-Idzińska, rys.: Asia Wardzyńska)
Co za tytuł! W dodatku idealnie sprzężony z fabułą - w tej historii naprawdę raz w roku, na jeden dzień morze zamienia się w truskawkowy dżem. To dość gorzka opowieść o przyjaźni i rywalizacji. Oczywiście ubrana w absurdalne szaty, ale pokazująca jak wejście w dorosłość potrafi zniszczyć dziecięce przyjaźnie. Co prawda tutaj to tajemnicze promienie z monolitu były zarzewiem rozłamu, lecz owe promieniowanie to tylko symbol końca epoki niewinności. Maria ładnie opowiedziała ową historię posługując się szablonem opowieści detektywistycznej, Asia zgrabnie opatrzyła ją prymitywistyczną kreską. To mądra rzecz z ukrytym morałem, nie wolno się zwieść absurdalnej przykrywce!
Przystanek (scen. i rys.: XUH)
Klimatyczny straszak z dość nietypowym finałem. To rzecz o słodkim stworku czekającym na autobus na przystanku w ciemnej uliczce. Po chwili dosiada się do niego drugi uroczy stworek. A zakończenie uderza w zupełnie inny ton, taki swojsko-przaśny, co mocno kontrastuje z nerwową atmosferą wydarzeń przy wiacie. Przez co staje się jeszcze bardziej tragiczne w swojej wymowie. I podobnie jak w przypadku Krewetnic? short został tak wydrukowany, że prawie nic nie widać. To horror dla wielbicieli kreski XUH.
Cykl (scen.: i rys.: Wiktoria "Bedzia" Będzińska)
Niemy thriller, w którym jednym z 'bohaterów' jest tytułowy monolit! Okazuje się, że u jego podstawy swoje stanowisko rozbił zakapturzony handlarz sprzedający oprawione w ramki ćmy. Interes idzie całkiem nieźle, ale pewnego poranka zza pleców wyłania się zamaskowana, złowieszcza postać. Och, jaką gęstą atmosferę udało się Wiktorii w tej powiastce uzyskać, jak dziewczyna fajnie operuje kadrami, jak sprytnie zostawia na koniec lekki pierwiastek niedomówienia. Można akcję tego epizodu umieścić było w dowolnym miejscu, ale decyzja by fabuła działa się u stóp monolitu powoduje czytelniczy dreszczyk. A o to w końcu chodziło!
Monolith iceberg (scen. i rys.: Karol Patoła)
Następna mało pasująca do zbiorku część. Karol daje tu kolejny raz uwielbieniu do mitologii Lovecrafta rysując samotną wysepkę w kształcie monolitu gdzieś hen na morzu, zaznaczając ikonograficznie jej mieszkańców. Klimatyczne dwie strony, ale bez pomysłu fabularnego i nijak nie rezonujące z pozostałymi opowieściami.
Otwór w ścianie (scen. i rys.: Miko Dołhun)
Z tej historii dałoby się zrobić porządny odcinek Opowieści z Krypty. Punkt wyjścia podobny co w Nowej przystani. Tutaj główny bohater również wynajmuje mieszkanie i dość szybko przekonuje się, że nie jest jedynym lokatorem. I mimo, iż to opowieść wykorzystująca dość ograny motyw potwora-pasożyta, jest to napisane z humorystyczną werwą, gdyż i antagonista jest z gatunku tych bardziej abstrakcyjnych. Co prawda quasi-mangowa kreska Dołhun wprowadza kolejną wesołkowatość do opowieści, niemniej jednak Otwór w ścianie jest porządnym kingowskim urban legend.
Klucz (scen. i rys.: Kosmiczna Ekspedycja Kube)
Nie da się nic poradzić na to, że od pewnego czasu każda historia o kluczach przywołuje automatycznie skojarzenia z Locke&Key. Tu również momentami umysł kieruje się w stronę dzieła Joe Hilla, choć zakończenie flirtuje bardziej z Domem w głębi lasu. A kekube kolejny raz swoje wytwory wyobraźni przedstawia w tak słodki sposób, że czytelnik bez grymasu przyjmuje wszystkie sytuacyjne kostki cukru, rozpływając się w cudacznych zwrotach akcji. Nie jest to najlepsze dokonanie autora, za to kolejna udana cegiełka do 'monolitowej mitologii'.
Koniec (scen. i rys.: Adam Lepieszkiewicz)
Poniekąd ten short może być kontynuacją Klucza. I zawiera najbardziej facepalmowe zakończenie ever. Czytając go, śmiechłem śmiechem szczerym. Jest świetne! A kreska Lepieszkiewicza w wydaniu czarno-białym traci sporo uroku. To człowiek skazany na kolor.
====
Ludzie od Rzeźzina, przygotowując część drugą, wielokrotnie wspominali, że chcieli tym razem umieścić opowiadania w jednym miejscu, by antologia była zwarta fabularnie. Ludzie od Dreszczyka doszli to tego samego wniosku - dzięki temu Legendy miejskie z cienia monolitu czyta się w większości jako przemyślany zbiór kolektywu, mimo iż nim nie jest. Co pokazuje, jak kluczową rolę spełnia dobrze wymyślony klucz przewodni. Właśnie teraz trwa nabór do trzeciego Dreszczyka o podtytule Ostatni koszmar przed pierwszą gwiazdką i się trochę obawiam że brak elementu cementującego doprowadzi do zbyt dużego rozchwiania fabularnego.
Ale na razie nie kwękam. Cieszę się lekturą, gdyż Dreszczyk #2 został wymyślony i skompilowany w prawie-że wzorowy sposób!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz