O tym, że klimaty lovecraftowe da się z powodzeniem przenieść na krajowe poletko, można było się przekonać wielokrotnie (ostatnio choćby w antologii Kto szepce w ciemności). Ale Łukasz Godlewski swoim Malarzem podnosi poziom kilka półek wyżej. Uwaga na lekkie spoilery.
Konrad Ostawsen to facet w sile wieku, którego poznajemy w dość spokojnym etapie życia. Na co dzień dogląda pobliskiej latanii morskiej, po godzinach dorabia sobie malowaniem obrazów. Ma w tej dziedzinie pewne sukcesy; przed nim zabookowana wystawa w sopockiej galerii sztuki. Mieszka w odludnej posiadłości, na skraju morza. Co rano budzą go mewy a nozdrza wypełnia powiew słonej bryzy. Rozwiedziony, obecnie nie dzieli życia z żadną partnerką, ale nie to mu spędza sen z powiek. Cierpi na kryzys twórczy. Zbliża się termin jego wernisażu, kustosz wystawy lekko naciska by machnął jakieś nowe prace, ale dzień w dzień dzień Kondrat staje przed pustą sztalugą nie mogąc zdobyć się nawet na marne pociągnięcia pędzla. Pewnego dnia dostaje zawiadomienie z gdańskiej policji. Dotyczące jego ojca. Ojca, który ostatnio był widziany w latach 80-tych, a dziesięć lat później został oficjalnie uznany za zmarłego. Policjant wręcza mu klucz do rodzinnego domu Józefa Ostawsena. Konrad udaje się na wskazane miejsce, by dowiedzieć się czegoś o człowieku, którego właściwie nie znał...
Bez obaw, powyższy akapit streszcza góra dwie strony monumentalnego dzieła Godlewskiego. To ok. 120-stronicowy rasowy horror, który garściami czerpie z mitologii samotnika z Providence, ale też sprytnie się nią bawi. W wielu tytułach HPL-a główny bohater przyjeżdża na zadupie, w których to lokalna miejscowość jest... specyficzna. W Malarzu lokalsi też mają niewyjściowe gęby i przejawiają wrogość, ale z całkowicie odmiennych powodów. Natomiast sama opowieść... płynie niczym morskie fale. Łukasz się nie spieszy i ma czas na wszystko - by zrobić niezbędny background do ruszenia z akcją, by odpowiednio nakreślić 'swojski' kontekst opowiadanej historii i wytworzyć nastrój z podskórnie pulsującą grozą. I chociaż Malarz skonstruowany jest z klasycznych wzorców (historię życia ojca poznajemy z jego notatek, sporo elementów grozy jest przemyconych za pomocą fantasmagorycznych majaków spod granicy jawy i snu, niektóre wątki pozostają niewyjaśnione) to Godlewskiemu udała się trudna sztuka stworzenia fabuły jednocześnie nowoczesnej, ale o ujmującym posmaku starych powieści przygodowych.
Akcja dzieje się w dwóch liniach czasowych (2021 i 1997 rok) ale autor bez zgrzytu wmawia czytelnikowi, że jest jeszcze we współczesnym świecie miejsce na zaginioną wśród oceanów wyspę zamieszkaną przez rdzennych mieszkańców nie skażonych zachodnią cywilizacją. Łukasz również dobrze kontroluje 'współczesność'. Dziś nie problem zadzwonić smartfonem po pomoc; zasięg jest wszędzie, nawet w takim Paszczewie. Jak więc odciąć głównego bohatera od całego świata? Ano wrzucić go do słonej wody. Prawie żadna komórka nie jest na tyle wodoszczelna, by działać bez szwanku po takiej kąpieli. Podobnych przykładów na pozostawienia bohatera samemu sobie artysta znalazł kilka, co się chwali za takie holistyczne podejście do tematu wiarygodności snutej opowieści. Mam pewne uwagi do niektórych punktów fabularnych (niektóre tajemnice są niepotrzebnie zbyt enigmatyczne i nie wszystko da się podpiąć pod 'obcą' biologię) ale nakreślenie ich wymagałoby rzucenia bardziej znaczącymi spoilerami.
Od czasu popularności MCU lubimy jak opowieści tworzą większe uniwersum. Malarz rzuca łakome kąski czytelnikom, że owa historia może być częścią bardziej rozbudowanego świata. Już wiemy, że Konrad Ostawsen pojawia się w Bromie 2 Unki Odji (co już jest niezamierzonym spoilerem czy bohater przeżyje historię:). W paczce z komiksem wysłanym kickstarterowcom twórca dołączył zina, w którym przedstawił kilka stron swojego następnego komiksu, nad którym obecnie pracuje. W nim pada nazwisko Henryka Lowelskiego, który w Malarzu jest ważną postacią i przyjacielem Konrada. A dodatkowo Godlewski przemyca kilka intrygujących sub-wątków, które muszą zostać dopowiedziane. Opowieść Józefa ma miejsce w 1997 roku, rok po uznaniu go za zmarłego. W pewnym momencie pada nazwa "Kościół" - organizacji, dla której pracuje Ostawsen senior. Czym ona jest? Czemu zajmuje się organizowaniem egzotycznych wypraw. I o co chodzi z matką Konrada? Z kim rozmawiał przez telefon? To są wątki, które koniecznie trzeba wyjaśnić, nie można tak bezczelnie zostawiać czytelnika z rozpaloną domysłami głową!
Graficznie Godlewski oddaje hołd starym czasopismom groszowym, które często drukowały ilustracje do opowiadań 'chlapiąc' obrazki jednym kolorem. Łukasz poszedł podobną drogą. Technicznie rzecz biorąc to czarno-biała opowieść, ale ów trzeci, dodatkowy kolor robi świetną robotę. Akcja nad morzem przynosi siny kolorystycznych chłód, żółć podkreśla spaloną, umierającą ziemię. Również kreska Łukasza sprytnie zmienia gęstość - gdy opowieść tego wymaga jest ostra, żołnierska, zrobiona hardą ręką. Ale gdy przychodzi nakreślić architekturę - mięknie i nabiera dostojności. Morze w wydaniu autora potrafi być cudnie malarskie, elementy "lovecraftowate" zmyślnie zamglone i pozostawiające miejsce na domysł a pomieszczenia wypełnione bibelotami podpatrzonymi u Mike'a Mignoli. I pewnie znajdzie się to w każdej recenzji, więc czemu nie i w mojej - z projektów mieszkańców wyspy Łukasz ma prawo być dumny. Wyczuwa się w nich znajome odniesienia (choćby Silent Hill), ale budzą grozę w swój własny, autorski sposób.
Malarz został ufundowany dzięki zbiórce na kickstarterze, więc wersja angielska komiksu poszła we wszystkie cztery strony świata. Każdy wspierający powinien być kontent - to rodzaj komiksu, dla którego utworzono określenie 'powieść graficzna'. Horror, który niekoniecznie straszy, tylko - podobnie jak w przypadku dzieł HPL-a - rozpala wyobraźnię, że cały czas żyjemy w świecie, który zawiera w sobie tajemnice związane w życiem wymykającym się ziemskiemu rozumowi. Tajemnice, które niekoniecznie warto dotykać. W tym jednym mieszkańcy Paszczewa mają rację...
p.s. Kilkanaście pierwszych stron komiksu można podejrzeć w tym miejscu. A dodatki są wy-śmie-ni-te! Szczególnie te, które przedstawiają prace Konrada, zanim złapał blokadę twórczą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz