Po wielkiej relaxowej schizmie, numer #36 przyniósł tylko dwa polskie komiksy. O Przemianie Konana Roberta Lichodziejewskiego nie warto wspominać (poziom paździerzowych kabaretów), to już pierwszy odcinek detektywistycznej opowieści SF jest jak najbardziej warty uwagi.
"Gdzie jest szmal, tam gangi. Gdzie są gangi, tam trupy. A gdzie trupy, tam robota dla detektywa". Dale Czesnovak jest typowym chadlerowskim typem. Cynicznym, pozbawionym empatii i złudzeń prywatnym detektywem. Na jego nieszczęście los zesłał go na New Hope - małą, spaloną słońcem planetę, którą nikt by się nie interesował, gdyby nie cenne złoża kersanitu. Ziemia kupuje kersanit na potęgę, więc kto trzyma łapę na kopalniach, ten ma szmal. A kto ma szmal... Dodatkowo Czesnovak to gość starej daty - pali papierosa za papierosem i ubiera się jak przystało na bohaterów dawnych kryminałów - nieodłącznym elementem jego garderoby jest kapelusz i prochowiec. Pewnego dnia wchodzi do jego gabinetu podrostek z towarzyszącym mu drogim modelem androida i zleca detektywowi robotę.
Daniel Gizicki nie ma żadnego problemu już od pierwszych kadrów wykreować noirowy klimat opowieści. Zastosował tu sprawdzony patent czytania myśli głównego bohatera jako narratora. Dzięki czemu szybko wskakujemy w jego głowę i współodczuwamy emocje, związane z koegzystencją na tym dusznym kawałku skały. Kolonia New Hope przytłacza tłumem ludzi, gęstymi habitatami i codzienną powtarzalnością. Życie na planecie opanowanej przez gangi nie należy do łatwych, więc Czesnovak również nie kieruje się uczuciami wyższymi. Tu wartość ma przede wszystkim informacja i pieniądz, za które można pozyskać informatorów i ludzi, którzy będą nam winni przysługi. Nawet kosztem paskudnego oszukiwania na uczuciach i uciekania się do szantaży.
Siłą komiksu są filmowe dialogi i monologi. Scenarzysta sprawnie nakreśla świat przedstawiony, umiejętnie przedstawia sytuację geopolityczną i sprytnie wskazuje na zarys większej intrygi. Tu każdy dymek jest po coś - służy pełniejszej ekspozycji oraz zróżnicowaniu charakterologicznemu bohaterów. Ale najlepsze momenty to te, gdy Gizicki sprytnie bawi się przyjętą formą literacką. Potrafi być autoironiczny (w pewnym momencie pada przytyk do sposobu ubierania się Czesnovaka) jak i punktować ograne motywy (zdradzanie przez villiana swego złowieszczego planu) czy posługiwać się wisielczym humorem (detektyw w pewnym momencie może odpowiedzieć tylko na jedno pytanie). Oj, ależ dobrze czyta się ten ośmiostronicowy epizod.
Maciej Czapiewski narysował tę historię w cartoonowym stylu. Jego kreska skojarzyła mi się z tą zastosowaną w Futuramie, co jest atutem, gdyż automatycznie podpowiada, że będzie to nieoczywista opowieść. A postawienie na różne skale szarości tylko podbija fabularny klimat noir. Nie ma co prawda padającego non-stop bladerunnerowego deszczu, ale też palące słońce wydaje się jakieś chore, dziwne, obce. Miłośnicy graficznego futuryzmu nie znajdą w komiksie za wiele interesujących ich elementów. W tej przyszłości telefony wciąż się ładuje kablem, nie indukcyjnie, przelewy bankowe idą po kablu zamiast wi-fi a ekrany dotykowe wciąż przegrywają z klasycznymi laptopami. Ale podoba mi się koncepcja miasta jako brzydkiego zbitku urbanistycznego, wyrosłego na szybko przy kopalniach surowców.
Epizod kończy się cliffangerem. Mam nadzieję, że Relax utrzyma się jakoś byśmy dostali pozostałą część historii. Bądź twórcy sprzedadzą ją w inne miejsce. Gdyż jeśli projekt pójdzie do kosza, to polskie komiksowo zostanie z najgłupszym zakończeniem... ever!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz