Pierwszy zeszyt Kościwprocha zakończył się prawdziwym fabularnym trzęsieniem ziemi. Babiszewski kluczowe wydarzenia przykrył całunem tajemnicy, walnął potężny cliffhanger i obiecał, że wyjaśni wszystko w pięciu odsłonach.
Zeszyt drugi rozpoczyna się podobnie jak poprzedni - od sceny ze starą mniszką, która pragnie uwiecznić całą historię w kronikach. Tym razem swoją opowieść zaczyna od właściwego początku; od narodzin Kościwprocha oraz dwóch innych, kluczowych postaci i którą kończy na wydarzeniach dziejących się dużo wcześniej od tych zaprezentowanych w części pierwszej.
Pierwsze kroki są więc kolejną ekspozycją świata przedstawionego. Z uwagi na ograniczoną objętość zeszytu, fabuła ma konstrukcję kroniki, a główne lejce napędzające wszystko do przodu należą do narratora wszechwiedzącego. Ten się dość spieszy by przekazać czytelnikowi wszystkie potrzebne informacje z życia bohaterów i nakreślić odpowiedni background przyszłych wydarzeń. Czytając komiks miałem wrażenie skrótu, zaledwie wstępu do właściwej historii, w której to mógłbym poznać jakieś cechy charakteru głównej obsady i zacząć z nią oddziaływać empatycznie. Niestety, nie ma na to czasu - co stronę-dwie następują fabularne cięcia, przeskoki miejsca akcji a never never land zostaje naprędce rozbudowywany o mitologię.
Grzegorz, pisząc scenariusz, musiał więc pójść na pewne ustępstwa. Wprowadzając do fabuły nowe postacie, zrezygnował z gawędziarstwa. Stąd dość 'wojskowa' warstwa literacka - mimo momentami dość niesztampowych powiedzeń i określeń, Babiszewski opowiada krótko, zwięźle, bez potrzeby łopatologicznego wykładania faktów, każąc czytelnikowi samemu poskładać do kupy elementy lore rozsiane po kadrach. Z jednej strony to słuszne rozwiązanie, ale z drugiej... są w zeszycie takie przejścia, że ciężko na początku zajarzyć co właśnie się wydarzyło (pewien flashback z przeszłości Kościwprocha - nie spodziewałem się, że matka Kostka będzie aż tak młodo wyglądać i początkowo nie rozpoznałem kobiety).
Zupełnie inaczej rzecz ma się ze stroną graficzną. Marcin Medziński wydaje się być stworzony do rysowania frankofońskiego fantasty. Pokazał już w zeszycie pierwszym, jaką ma tłustą, realistyczną kreskę - tutaj również epatuje wszystkimi swoimi atutami od najlepszej strony. Jak zerka w stronę Mike'a McMahona czy Massimo Belardinelliego, to czerpie od nich pomysły na ciekawe ustawienie kamery w eleganckich kadrach. Gdy chce być precyzyjny jak Rosiński bądź gęsty jak Kasprzak, robi szast-prast i kreśli efekciarski panel będący wynikową inspiracją obydwoma uznanymi rysownikami. Facet dysponuje takim warsztatem, że najlepiej analizować go na papierze, w odpowiednio dużym formacie. PDF nie zapewni zapachu celulozy, a ta aż się prosi jako dodatek do słowiańsko-celtyckiej opowieści.
Nie ma co się oszukiwać - Pierwsze kroki na 10 stronach (!) nie dają rady kupić czytelnika. Póki co, żadna obietnica rzucana przy okazji debiutu nie została spełniona. Wciąż nie widzimy Kościwprocha w akcji i zastanawiamy się, czemu zasłużył na tytuł serii (tutaj ponownie najbardziej zapadającą w pamięć postacią jest Krak). Humoru w zeszycie nie ma, potworów w klasycznym rozumieniu również, podobnie jak awanturniczego klimatu. Sytuację ratuje szczypta erotyki i pewna brutalna scena. Na pozostałych stronach otrzymujemy zaledwie bryka z opowieści właściwej.
Ale to nie tak, że issue #2 jest słabym komiksem. Jest typowo przejściowym. Zapewne, gdy wyjdzie całość, ów zeszyt połknie się w przedbiegach do sygnalizowanej w obydwu zeszytach potyczki ze smokiem. Dziś, jako wyczekiwany przez dwa lata następca debiutu, znów więcej obiecuje niż daje w zamian. Dodatki są fajne, nawet bardzo, ale nie dają radę osłodzić goryczy w obcowaniu z zaledwie dziesięcioma premierowymi stronami.
Zeszyt #2, podobnie jak #1, jest do przeczytania za free na platformie globalcomix.
Ale, czemu ja się dowiaduje przez przypadek o recenzji Koscia! :) dzięki wielkie!
OdpowiedzUsuń