Huber Ronek ma plan dotyczący świata WE. Zaczątkiem zmian ma być Maciek, zeszyt będący spin-offem serii.
W środku komiksu znajduje się zapis rozmowy Ronka z Jakubem Sytym, scenarzystą odpryskowej historii. Z pogawędki możemy dowiedzieć się, że powstający właśnie piąty tom WE. będzie ostatnim, znacznie grubszym i przyniesie odpowiedzi na temat przyszłości cyklu. Całkiem możliwe więc, że opowieść rozbije się na kilka spin-offów, w końcu Hubert powstałe cztery wolumeny zapełnił na tyle ciekawymi postaciami, że historie każdej z nich mogą być niezależnymi samograjami.
A wracając do Maćka. To poboczna historia, która dopowiada co działo się z jednym z dwóch synów głównego bohatera, przed spotkaniem z dziadkiem w końcówce tomu #3. Aha, jeśli ktoś jeszcze nie czytał komiksu - niech nie robi tego błędu co ja i nie zaczyna lektury od dodatków. Główną ich częścią są fanarty różnych artystów, które zostały odblokowane w kampanii crowdfundingowej. Któregoś dnia po pracy zajrzałem do paczkomatu, tam na mnie czekała koperta z fajnym ronkowym logo. Wróciłem do domu, nastawiłem obiad i zanim się odgrzał to przekartkowałem na szybko dostawę od Huberta. Siłą rzeczy skupiłem się na fanartach, jako elemencie nie rozpraszającym sytuacji na kuchence. Większość artystów narysowała frytkowóz - pojazd, wokół którego skupia się cała akcja. I przedstawiła go w mroczny sposób. Dzięki czemu nastawiłem się na inne emocje, które spodziewałem się znaleźć w środku. Maciek okazał się brutalnym komiksem, ale uderzającym w inne, lżejsze tony niż mógłby się to wydawać po grafikach. Także, by uniknąć dysonansu, polecam pokontemplowanie dodatków po lekturze.
Ów frytkowóz to miejsce do którego trafia błąkający się po lesie Maciek. Foodtruck stoi na polanie, z dala od cywilizacji, ale głodny chłopak przełamuje strach i zagaduje do dwóch mężczyzn z obsługi wehikułu. My, czytelnicy, od razu wychwytujemy, iż z panami jest coś nie ten-teges, a z każdą przerzucaną stroną odczuwamy coraz większy strach o losy malca.
Stojący za scenariuszowymi sterami Jakub Syty dobrze odnalazł się w świecie WE. Stworzył w miarę zamkniętą opowieść, która - by nie namieszać za mocno w continuity - nie popchnęła fabuły do przodu. Ograniczył historię do jednej lokacji a wszystkie ukazane wydarzenia zawarły się w góra dwóch godzinach czasu rzeczywistego. Wprowadził na arenę kilka postaci, które teoretycznie można wykorzystać w kolejnych odsłonach, ale jeśli się po nie nie sięgnie, nic krzywdzącego dla serii się nie stanie. Ale przede wszystkim Syty rozumie reguły gry rządzące serią.
Maciek pozostał Maćkiem - zagubionym, choć rezolutnym chłopakiem. Jego wścibskie pytania słusznie doprowadzały do wściekłości panów z trucka. Także główni złole dostali własne charaktery, a nich motywacje nie odbiegły od sposobów działania innych postaci z wcześniejszych odsłon. Jak to mówią angole 'desperate times call for desperate measures'. A Jakub umiejętnie odsłonił tajemnicę stojącą za frytkowozem i doprowadził do nieoczekiwanego zakończenia, tym razem mocno unurzanego w klimacie post-apo. I mimo iż nad zeszytem unosi się duch komediowo-obyczajowych dialogów sytuacyjnych, w momencie gdy groza wkracza na scenę, robi się naprawdę duszno.
O tym, że Syty nosi ten sam rozmiar spodni co Ronek i potrafi w nie wskoczyć w dowolnym momencie świadczy również konstrukcja początkowych niemych scen. W tomie pierwszym mieliśmy przejmującą scenę noclegu w lesie uzyskaną za pomocą kilku mało różniących się kadrów. Tutaj Jakub sięga po ten sam motyw i w skrypcie każe Hubertowi narysować analogicznie pomyślaną wędrówkę chłopca wśród leśnych gęstwin. Ot, smaczek, który pokazuje, że prawdopodobnie Sytego jeszcze w WE. uraczymy!
A patrząc na okładkę mam niezłą zagwozdkę. Gdyż, technicznie rzecz biorąc, to flashback. W pewnym momencie Maciek mówi, że miał w domu identycznego resoraka-foodtrucka. Jak więc mamy odczytać znaczenie cover-artu? Czy to bardzo łebskie sprasowanie wydarzeń w symboliczny obraz, czy... efekt działania jakiegoś dziwnego zjawiska, sygnalizowanego w poprzednich numerach? Ta druga opcja mocno rozpala wyobraźnię!
Sumując wszystkie impresje polekturowe: Maciek to kolejna arcyciekawa odsłona dobrego, równego cyklu.
Bardzo jestem ciekaw w jaką stronę W.E. pójdzie dalej. W ogóle nie dopuszczam myśli, że nie będzie "dalej".
OdpowiedzUsuńMaciek wyszedł bardzo zgrabnie, nie obraziłbym się na więcej podobnych odprysków.