niedziela, 11 lutego 2024

Tajfun: Kriss i Maar (scenariusz i rysunki: Paweł Gierczak, wydawnictwo Radomskie Zakłady Komiksowe WŁÓCZNIK, 2023)

Gierczak jako kontynuator spuścizny Raczkiewicza wyraźnie okrzepł. Kriss i Marr jest lepszą pozycją od Agentów Nino, choć ponownie skierowaną głównie do zatwardziałych fanów wąsatego agenta.

Ten komiks ma klasycznie pretekstową fabułę. Tajfun, pozbawiony jakiegokolwiek środka transportu, utyka gdzieś na obrzeżu układu C-2. Na szczęście udaje mu się wysłać sygnał o swojej pozycji do lokalizotora, który spoczywa gdzieś głęboko w torebce Kriss i Maar. Dziewczyny w mgnieniu oka przerywają "urlop" i bez większego zastanowienia kradną kolejne pojazdy, by niezwłocznie pomóc swojemu przyjacielowi w potrzebie. Niestety, takie mało zgodne z prawem przywłaszczanie wehikułów jeżdżących i latających sprawia, że za agentkami ruszają kolejne ekipy chcące albo zaaresztować, albo zabić seksowne uciekinierki.

Jeśli chodzi o logikę opowiadanej historii, jest jej tyle co w Agentach Nino. Niewiele. Ale! Gierek zrobił coś, czego mi brakowało w poprzednim komiksie. Napisał świetny wstęp. W poprzednim opowiadał o swojej znajomości z Raczkiewiczem, wspólnym piciu wódki i powodach, dlaczego postanowił kontynuować jego flagową serię. W tym wziął na tapet kultowe już komiksy pana Tadeusza, z grubsza rozkładając je na czynniki pierwsze. Czym pokazał mi, że nie jest tylko epigonem posiadającym zbliżony styl rysowania, a człowiekiem, który dobrze rozumie poetykę komiksów Raczkiewicza i wszystkich zawartych w nich fabularnych kuriozów. Będąc uzbrojonym w tę wiedzę, zupełnie inaczej odebrałem zawartość Kriss i Maar.

W tym komiksie chodzi przede wszystkim o widowiskowe rozwałki. W stylu filmów z lat 80-tych ubiegłego wieku. A Gierczak ma wyobraźnię i umiejętności by narysować ryczące maszyny napędzane nieokologicznym paliwem, pełne gąsienic i stuningowanych spoilerów. I lubi je ze sobą zderzać, pokazując wyrafinowane tańce rozrywanego metalu i zasilanych benzyną ogni. W takich przypadkach nie ma znaczenia, że fizykom oczy krwawią, polonistom drżą dłonie gdy czytają dialogi a spece od politycznej poprawności dostają wysypki na widok parady stereotypowych przedstawień postaci. Kriss i Maar to komiksowe demo pierwszych płyt Guns'n'Roses, w którym Izzy Stradlin już na pierwszej stronie trąca pierwszy riff, po czym wypuszcza solówkę trwającą właściwie do ostatnich stron.

Nie sposób nie zwrócić uwagi na występy gościnne. Podobnie jak w Agentach Nino, Gierczak do komiksu zaprosił mnóstwo postaci znanych z ubiegłowiecznych filmów i komiksów. Ale, inaczej niż w poprzednim tytule, tym razem miał na nie pomysł i nie powrzucał ich ot tak, od czapy. Tutaj wszystko ma ręce i nogi, a easter-eggi, nawet jak się pokazują tylko na jednym kadrze, są przemyślane i służą dopełnieniu opowieści, bez wrażenia fabularnego bigosu. Wiadomo, odczytają je doskonale równie starsi czytelnicy, młodszym powinien udzielić się klimat niczym nieskrępowanej, czystej rozpierduchy.

Przyznam, jest parę elementów, które mnie drażnią w Gierczakowym Tajfunie. Za dużo zdań pytających, gruby font sprawiający, że wszyscy wydają się krzyczeć, czy niekoniecznie proste linie dialogowe. Niemniej jednak Kriss i Maar dał mi o wiele więcej radości z przeglądania plansz, niż pierwotnie zakładałem. Tym razem uwierzyłem autorowi, że cała ta niedorzeczność fabularna jest świadomie zaplanowana. Gierczak tym komiksem wali prosto w twarz mówiąc, żeby przestał być takim sztywniakiem i dał się ponieść odmóżdżającej rozrywce w złym guście. Więc się dałem ponieść. I nie, nie żałuję.


1 komentarz: