piątek, 13 maja 2022

Gdy święty Kokon skrywa tajemnice i dziwa albo Nerwolwer na nieoczywistym tropie Heavy Metyla (scenariusz: Michał Traczyk, rysunki: Tomasz Niewiadomski, wydawnictwo Biblioteka Uniwersytecka w Poznaniu, 2022)

Narzekałem na ubiegłoroczną odsłonę teamu kreatywnego Tkaczyk-Niewiadomski. Na tegoroczną nie mam zamiaru.

"Gdy najlepszym na węże spluwa jest orężem..." było dla mnie zbyt absurdalną opowieścią z pretekstową fabułą. Święty Kokon kąpie w tym samych oparach pure-nonsensu, ale tym razem twórcy nie zawahali się dodać do piany trochę olejków eterycznych umilających lekturę.

Nerwolwer, człowiek-rewolwer, przemierzając świat natrafia na dziwną sektę oddającą cześć Świętemu Kokonowi, istocie przypominającej skarpetę. A na wskutek pewnych wydarzeń przenosi się do antycznej Grecji, gdzie napotyka znane z mitów postacie. Tam też znajduje tajemniczą kobietę, która uratowała go z tarapatów z poprzednim odcinku. A nad wszystkich unosi się duch tajemnicy Heavy Metyla.

Chyba już na tym etapie przyzwyczaiłem się do surrealizmu będącego znakiem rozpoznawczym tego cyklu i ów zeszyt czytało mi się nieźle. Ale też Michał Traczyk powstrzymał psychodeliczne zapędy fabularne i w Świętym Kokonie skupił się na satyrycznym przedstawieniu sytuacji związanych w szeroko pojętymi obrzędami. Troszeczkę kpi sobie z bezmyślnej religijności, każe mitycznym bohaterom filozoficzne kwestie rozwiązywać w sposób pragmatyczny oraz w zawoalowany sposób podpowiada podstawową różnicę pomiędzy antycznym sposobem celebracji miejsc świętych a współczesnym, polegającym głównie na umartwianiu się.

W tym zeszycie scenarzysta zostawił dużo miejsca na popisy graficzne Tomasza Niewiadomskiego. Twórca Ratmana (Ratman zalicza tu cameo) kreśląc podróż Nerwolwera do epoki hellenistycznej, pozwolił sobie porozpychać się łokciami, dzięki czemu stworzył parę widowiskowych jednostronicowych rysunków, które czarują pure-nonsensowymi kolażami postaci i odniesieniami do mitów. Jest też jednak mocno bondowska scena. Słowem - to zeszyt, który trzeba trochę postudiować by zauważyć coś fajnego na drugim czy trzecim tle.

Święty kokon to wciąż popis abstrakcji fabularnej i graficznej łobuzerki. Kolejny raz nie ma co się spodziewać logicznych przejść między scenami; wydarzenia mają kuriozalną przyczynowość, byle tylko móc ukazać kolejną, kosmatą myśl scenariuszową. Ale tym razem nowy epizod ma wyraźny pierwiastek 'fajności' przez ograniczoną ilość mindfucków oraz wciągnięcie czytelnika w wspólną zabawę w odgadywaniu zawiązań i hiperboli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz