poniedziałek, 6 maja 2024

Spółka Zło #1: Zło czai się wszędzie (scenariusz: Karol Porzycki, rysunki: Piotr Burzyński, wydawnictwo Aqvarius Studio, 2024)


I oto mamy na rynku kolejne małe wydawnictwo, które na dzień dobry wystartowało z zeszytówką. Z technicznego punktu widzenia to parodia superhero, ale do pełnego obrazu potrzebne jest dodanie przymiotnika 'weird'.

Zeszyt pierwszy przedstawia pierwsze kroki poczynań Spółki Zło - grupy złożonej z czworga indywiduów, którzy pragną za wszelką cenę być złowieszczymi złolami, pragnącymi podporządkować sobie mieszkańców Default City. A czemuż to w tych ludziach taka usilna wola szerzenia zła? Cóż, szef grupy, Pan Profesor został niecnie wykorzystany przez swojego mocodawcę, który odsunął go od wieloletnich badań nad paliwem ekologicznym. I właśnie ów dyrektor staje się celem pierwszego ataku Spółki. Zemsta się udaje, ale to dopiero początek wydarzeń, które… doprowadzają członków ansemblu jedynie do coraz bardziej narastającej frustracji.

I o ile pierwsza scena zapowiada mroczny ton opowieści to wraz z kolejnymi stronami opowieść przynosi coraz więcej humoru, ukazując członków Spółki jako raczej fajtłapowatych bohaterów. W efekcie dostajemy dość zwichrowany miks Suicide Squad i Gangu Olsena - bardziej brutalne sceny są tonowane tymi humorystycznymi. Karolowi lepiej wychodzą te pierwsze; żart o Eurece wyszedł dość licealnie. Ogólnie Porzycki nie stara się o fabularną finezję - całość jest napisana wg mocno zgranych schematów. Bohaterowie wypowiadają dość sztampowe villianowe dialogi, charakterystyka postaci została naszkicowana mocno grubą kreską, a związki przyczynowo-skutkowe są mało prawdopodobne nawet dla gatunku superhero. Ale to niekoniecznie świadczy o ułomności scenariusza - w tej historii da się wyczuć pewien pierwiastek dziwności, który każe wierzyć, że to dopiero rozbieg przed bardziej cudacznymi pomysłami.

Choć i tak to, co najbardziej frapuje w komiksie, jest zawarte w warstwie graficznej. Oj, jest gęsto! Piotr Burzyński zilustrował opowieść stylem, który na pierwszy rzut oka może kojarzyć się z długopisowymi bazgrołami umaczanymi w psychodelicznym kolorach. Gdzie w nawałnicy kresek trzeba nauczyć oko wyławiać szczegóły, postaci, lokacje. Jest w Spółce Zło coś z nerwowości Wojciecha Stefańca, wyrafinowanej brzydoty Ryszarda Łobosa czy szaleństwa Wojtka Zielińskiego. Przyznam, robota Burzyńskiego nie ułatwia lektury - ciężko zapamiętać twarze bohaterów, kolejne kadry wydają się płonąć schizofrenicznym ogniem, zamazując kontekst a niektóre sekwencje ramek bardziej się wyczuwa niż rozumie. I tym sposobem można dość do znanego truizmu - programowy turpizm jednych odrzuci, natomiast tych, co szukają w komiksie oryginalności - przyciągnie jak ćmę do światła. 

Spółka Zło #1, póki co, ma więcej do zaoferowania czytelnikowi graficznie niż fabularnie. Operuje mainstreamową poetyką, ale źródło ma głęboko zanurzone w niezalu. Co dalej z tego wyniknie, w którą stronę pójdzie opowieść - nie ma jasnej odpowiedzi. Końcowy cliffhanger zapowiada albo jakieś większe stężenie akcji, ale równie dobrze może przekształcić się w parodystyczny gag. Nie ma rady - śledzić dalsze poczynania trzeba.



1 komentarz: