Jedną noga w grobie jest komiksem kostiumowym, dziejącym się podczas II Wojny Światowej. Nie jest żadną fabularyzowaną biografią, ani nie stanowi skrótu z historii najnowszej. To po prostu przygodowa opowieść z fikcyjnymi bohaterami, w której historyczne wydarzenia stanowią tło. Jak miło! Ale...
To nie jest nowy tytuł. Pierwotnie komiks ukazał się w 2009 roku, publikowany w odcinkach w czasopiśmie "Templum Novum - Kanonada Narodowego Romantyzmu". Niedawno, dzięki staraniom wydawnictwa Komiks i my, trafił do szerszej dystrybucji jako pełnoprawny wolumin. Warto lekturę zacząć od wstępu, w której Sławomir Zajączkowski przybliża okoliczności powstania tej opowieści. Skrótowo: Artur Suchan napisał scenariusz widząc go jako pełnometrażowy film kinowy. Gotowy skrypt wysłał na konkurs na scenariusz o Powstaniu Warszawskim zorganizowany przez Muzeum Powstania Warszawskiego. Nie wygrał go, ale kilka lat później, maszynopis został wyjęty z szuflady i przepisany przez Zajączkowskiego na komiksową poetykę.
Tytuł obiecuje sporo mroku, w końcu każdy nowy dzień podczas wojny to wieczne balansowanie pomiędzy życiem a nagłą śmiercią. I choć w samym dziele nie brakuje dramatycznych zdarzeń, to sam komiks został opowiedziany na przygodową modłę, gdzie sytuacje komiczne mieszają się ze smutno-gorzkimi scenami. Jedną nogą w grobie ma wielu bohaterów, w różnym wieku, o różnej randze, których działania w ruchu oporu (te mniej bądź bardziej widowiskowe) przeszły do historii pod nazwą Żołnierzy Wyklętych. I tak na pierwszych stronach poznajemy Doktora, mężczyznę, który z informacjami porusza się pociągami udając aryjskiego Niemca, głoszącego mocno antysemickie teorie. Tuż obok jesteśmy świadkami brawurowego uwolnienia z aresztu Kapitana Rurę, a w międzyczasie dwaj pryszczaci nastolatkowie, Stefan i Rafał, dostają rozkaz zabicia pewnego konfidenta. Wszyscy ci bohaterowie spotykają się gdzieś na Kielecczyźnie u ojca Jacka po nowe rozkazy. Tam się dowiadują, że w Krakowie zawiązuje się podziemny rząd narodowy i w związku z tym mają się udać do Warszawy, by przetransportować skarb narodowy. Na przeszkodzie w szybkim zrealizowaniu rozkazów staje... wybuch Powstania Warszawskiego.
I do momentu otrzymania tych rozkazów, czytałem komiks z pewnym zainteresowaniem. Fabuła była klarowna, postacie wprowadzone w odpowiednim rytmie, zawiązanie wątków zrozumiałe. Ale gdy akcja przeniosła się do Warszawy, scenariusz stanął w rozkroku, nie wiedząc czym chce być. Wątek ze skarbem (teoretycznie najbardziej rozbudzającym wyobraźnię) został potraktowany po macoszemu i doczekał się najgorszego finału. Zaczęły się pojawiać pewne postacie i znikać niczym w kiepskim teatrze, a cięcia między scenami nieraz zdawały się być zupełnie przypadkowymi.
Twórcy postanowili zrobić z komiksu w miarę uniwersalną opowieść w stylu 'dzień jak co dzień na wojence', w której bycie żołnierzem nie ograniczało się tylko do strzelania do wroga. Pokazali swoich bohaterów także w czasie 'wolnym', gdy ci mieli czas na marzenia, miłosne zawirowania i obawy przed zalewem ideologii bolszewickiej. Problem w tym, że w Jednej nodze w grobie miks obyczajówki i opowieści wojennej został mało szczęśliwie wymieszany. Przez co ucierpiało najbardziej tempo snutej opowieści. Ciężko u niektórych postaci dopasować imię do twarzy - gdy pewna osoba umiera nawet nie potrafiłem skojarzyć, kto to. Czy to była postać występująca na wcześniejszych stronach, czy uliczny no-name? Owo skonfundowanie zupełnie spłyciło wydźwięk sceny. I w drugą stronę - brak wyraźnego zaznaczenia upływu czasu tylko pogłębił chaos narracyjny. Czy większość akcji dziejącej się podczas wybuchu Powstania to jeden dzień? Więcej? Ile więcej? Zajączkowski, dokonując cięć oryginalnego materiału, miejscami każe za dużo czytelnikowi dopowiadać, co postacie robiły między sceną A i B - przeskoki potrafią być znaczne i nie zawsze logiczne.
A scena molestowania podczas wieczorku poetyckiego - głupia. Nie wiem, czy wybroniłaby się w jakiejkolwiek konwencji.
Mimo licznych wad, tytuł ma jedną, wielką zaletę. Nie wymaga od czytelnika encyklopedycznej znajomości historii II wś. Powiedziałbym, że ta wyniesiona z liceum wystarczy. Jest kilka wyjaśnień z gwiazdkami, ale wszelkie potrzebne informacje do zrozumienia kontekstu Zajączkowski sprawnie przedstawia w dialogach. Jedną nogą w grobie ma garść ciekawych pomysłów fabularnych na ukazanie wojennej codzienności oczami ludzi czynnie stawiającymi opór - pozbawienie historii naturalistycznej brutalności na rzecz lekkiej sensacji z elementami komediowymi jest jednym z nich. Choć nie jestem przekonany, czy to wystarczy, by przesłonić mankamenty.
Swoje do ambiwalentnej oceny dokładają rysunki Krzysztofa Burdona. Mocno nierówne. Są sceny, gdzie rysuje bardziej pieczołowicie i udanie synchronizuje się z warstwą fabularną. Ale czasami artysta ewidentnie nie ma pomysłu za zapełnienie kadru i wychodzą mu zbyt groteskowe panele. Niejednokrotnie miałem wrażenie, że to rzecz sprzed 60-70 lat, zeskanowana ze starych gazet - rachityczne kreski, umowne tła (bądź ich brak), mało finezyjne cieniowania, dziwnie przedstawione anatomie. I tak dostajemy bardzo wysmakowaną scenę romantycznego wieczoru przy dźwiękach piosenki Hanki Ordonówny i mnóstwo kadrów, w których postacie mają prezencję manekinów. Kreska Burdona w wielu momentach kojarzy mi się ze stylem Grzegorza Weigta, przy czym ten drugi nie ma aż takich problemów z dynamicznymi scenami.
Jedną nogą w grobie to niezły koncept, który poległ na etapie wykonania. Zajączkowski chciał za dużo przekazać na 38 stronach. Namnożył bohaterów, ale żadnego z nich nie uczynił na tyle ciekawym, by czytelnik zdążył przejąć się ich losami. Źle rozłożył akcenty fabularne i wątki atrakcyjne dla czytelnika zepchnął na dalszy plan. Zbyt topornie pożonglował scenami - taki wątek rosyjskiej marmolady wjechał w fabułę z gracją słonia w składzie porcelany i z podobną się zakończył. A Krzysztof Burdon dodał to tego wszystkiego dodatkową sztywność w postaci raczej bezpłciowego stylu.
Pocieszające jest to, że Sławomir Zajączkowski chwilę później pokazał pazur scenopisarski w Lux in Tenebris. Dodatkowo Jedną nogą w grobie zawiera interesujące dodatki, m.in. plansze z nigdy nie wydanych kolejnych komiksów Krzysztofa Burdona. W nich, gdy panele nie musiały być przykryte ścianami tekstu wypowiadanymi przez gadające głowy, rysownik daje się poznać jako znacznie ciekawszy projektant kadrów - próbka z Wrocławskiego galimatiasu, w którym główną rolę odgrywają też tła, jest całkiem całkiem interesująca.
Z swojej strony doceniam każdą próbę przełamania siermiężności polskiego komiksu około historycznego. Ten jest tylko (bądź aż!) niezgrabnie napisany i ciężki w lekturze z powodu mało czytelnego, odręcznego fontu. Stąd to pozycja głównie dla historycznych zapaleńców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz