Przed rozbudowanymi powieściami Ta małpa poszła do nieba i Poczwarkach, Gosia Kulik przygotowała coś zupełnie odmiennego - skromniutki, pozbawiony dialogów zin, któremu bliżej do artbooka.
Podczas zagranicznych wojaży lubimy poznawać odwiedzany kraj 'od środka'. Nie tylko ten przystosowany pod turystów, pełen cepelii i plastikowej tandety, ale ten prawdziwy, kreowany przez lokalną społeczność, z dala od aparatów fotograficznych. Kulik w swym najnowszym tytule odwraca rolę - na drugiej stronie komiksu widzimy przystanek autobusowy i stojącego przy nim człowieka z walizką turystyczną. Nic więcej o postaci się nie dowiemy, ale przez cały czas będziemy mogli oglądać miasto jego oczami. I tym samym stanowić okazję by stać się na chwilę turystą w własnym kraju i spojrzeć na 'swojskie' otoczenie z zupełnie nowej perspektywy.
Gosia oprowadza nas po bazarze w bezimiennej miejscowości (choć inspirowanym wrocławskim Targiem na Młynie). Takim bazarze, który stojąc w centrach miast, jest często solą w oku urbanistycznych decydentów, albo - gdy położony na obrzeżach, na większej przestrzeni - raz w tygodniu przeżywa apogeum popularności. W takich miejscach jest wszystko - warzywa, owoce, ubrania, chemia gospodarcza, sprzęt AGD, stoiska z starociami a nad tym wszystkim snuje się dym z rozpalonych grillów i zapach zapiekanek. Kulik pokazuje nam ów bazarek jako miejsce z dantejskimi scenami - panuje ścisk, chaos, brakuje porządku, brak jest jakichkolwiek granic a każda wolna przestrzeń została zawładnięta przez pożywienie, bibeloty i różne utensylia. By przejść kilka metrów trzeba przecisnąć się przez rzekę ludzi - tłum mówiący, krzyczący, zachwalający produkty, jedzący oscypki, palący papierosy, wrzeszczący na rozbrykane dzieci, nudzący się w kolejkach do lady i przymierzający gdzie się da kupowaną garderobę. Piekło introwertyka, porównywalne z wakacjami nad Bałtykiem w szczycie sezonu.
Dodatkowo artystka narysowała swoje impresje w swoim stylu - "brzydko". Niechlujnie, groteskowo, klaustrofobicznie. I cholernie sugestywnie. Nawet pobieżnie śledząc całostronicowe kadry co i rusz chce się krzyknąć 'u mnie na targu jest tak samo'. I wskażemy sukienkę leżącą na tekturze. Albo gościa sikającego pod murem. Albo wnętrze sklepu mięsnego z wagą przypominającą czasy prl-owskie. Jest doskonale zrozumiałym, czemu Kulik zrezygnowała ze słów - tutaj historię opowiada każdy szczegół.
Czy więc autorka Chemią z Niemiec chciała pokazać przaśność i bylejakość współczesnej Polski? Zacofanie cywilizacyjne? Tandetę? Hołdowanie niskim pobudkom spędzania wolnej czasu? Poniekąd tak. Ale też pokazała nam własny kraj takim, jaki chcemy widzieć inne na urlopach. Rzeczywisty, prawdziwy, swojski. I być może nawet zanikający - powoli odstępujący miejsce dla nachalnej komercji i globalnej unifikacji. Miejski targ to serce miasta, tętniące życiem, pozwalające roznosić handlowy tlen po wszystkich arteriach miejskich, autentyczny w swoim gwarze, funkcjonujący dzięki niezbadanym regułom. Nie dziwi więc fakt, że w materiałach reklamowych pada informacja, że od niedawna autorka, oprócz regularnych zakupów na swoim ulubionym bazarze, sama jest również handlarką.
Chemia z Niemiec to sztandarowy przykład nieładnego komiksu na który patrzy się z przyjemnością.
Zaraz, ale czy przypadkiem Chemia z Niemiec nie powstała wcześniej od Ta małpa poszła do nieba i Poczwarek?
OdpowiedzUsuńNa moim egzemplarzu jest data wydania 2022, dopiero po twoim komentarzu doczytałem na stronie wydawcy, że to II wydanie. Dzięki!
Usuń