Można zrobić dobry komiks akcji bez worldbuildingu? Do niedawna wydawało mi się, że nie...
Toshiro, to po Josephine, kolejny bohater wykreowany przez Janusza Pawlaka. Debiut postaci miał miejsce w 2004 roku w magazynie Produkt, kolejne przygody trafiały do różnych zinów. Ba! Nawet autorowi udało się spełnić amerykański sen i grubiutka opowieść o mechanicznym samuraju wyszła za oceanem pod barwami Dark Horse. W ubiegłym roku Ongrys wydał tłuściutkiego omnibusa zbierającego wszystkie stworzone opowieści o pierwszym metalowym człowieku na świecie, dodatkowo zawierającym parę ciekawostek.
Już chronologicznie pierwsza historia z Produktu #32 - Szalony porywacz z Nowego Orleanu ustawia właściwy setting. Oto steampunkowy schyłek XIX wieku, pełen zaawansowanych retro-technologii, cudowno-cudacznych wynalazków i dżentelmeńskich villianów. A w centralnym punkcie bryluje on - potężnej postury postać stworzona w fabryce, pozbawiona tłoczącego krew serca, dzierżąca wielki samurajski miecz i przemierzająca świat w celu... no i w tym miejscu kończą się praktycznie wszelkie informacje dotyczące Toshiro.
Pawlak na kilkuset stworzonych stronach niespecjalnie mizdrzy się do czytelnika i nie próbuje budować wokół swej postaci rozbudowanego uniwersum. Nie wiemy, w jakich okolicznościach 'wyprodukowano' Toshiro, kto był jego twórcą, jak zdobył samurajskie umiejętności, jakie ograniczenia ma jego mechaniczne ciało. Po prostu pojawia się w XIX-wiecznej Anglii w otoczeniu towarzyszy, o których również niewiele wiemy, oprócz tego, że znają się z blaszakiem najwyraźniej od wielu lat. Owszem, Weatherspoonowi, niejako mimochodem, udaje się rzucić wygłodniałym czytelnikom skrawki informacji - dowiadujemy się, że potrafi kłamać, zarabia na życie pisaniem artykułów do gazet, oraz wzbudza nieustające podejrzenia u Brytyjczyków, dla których mechaniczny samuraj może być uśpionym japońskim kretem - ale to wciąż praktycznie zerowy świat przedstawiony.
I takie nonszalanckie scenopisarstwo mogłoby wkurzać, gdyby nie to, że Janusz w zamian ma do pokazania cały niesamowity świat będący wrzącym miksem Hellboya (ten nawet pojawia się na jednej z grafik), B.B.P.O i Ligii Niezwykłych Dżentelmenów. Steampunkowa wiktoriańska Anglia w wykonaniu Clarenca zachwyca graficznym rozpasaniem i zmyślnymi rekwizytami - od lekko stunningowanych dyliżansów i teslo-podobnych wynalazków po lśniące chromem bibeloty. I co istotne - Pawlak nie rzuca swoich bohaterów w 'puste pola' by sobie odpocząć od rysowania wnętrz i krajobrazów. Co to, to nie - angielskie miasteczka są pełnoprawnym bohaterem tych opowieści a ilość postaci poupychana po kadrach niejednokrotnie ma ciężar gatunkowy marvelowskich pin-upów z okazji promowania eventów. Do tej pory zdarza mi się otwierać tę cegłę i poprzeglądać kadry by postudiować, jak to zostało zrobione.
Fabularnie Janusz porusza podobne tematy co w Josephine, twórczo eksplorując tematykę weird-fiction. I mimo iż mamy do czynienia z zombiakami, duchami, duszami zamkniętymi z kuli i innymi wymiarami - Pawlak postarał się nadać im naukowego backgroundu. Mając całość przygód w jednej księdze, wyraźnie widać, jak pewne pomysły powracały w przyszłości, znajdując swoje ujście w najważniejszej opowieści - Kieszonkowej Apokalipsie. Najlepszy z shortów (Głosy w mojej głowie) jest niezłą podmurówką pod finał a sięganie do głównego szwarccharakteru również nadaje przyjemnej ciągłości całemu zbiorowi.
Ale też Weatherspoon sięga po nieco inne środki wyrazu. Młyn ze swoim oniryzmem i wszędobylskimi szarościami bardziej przypomina hellboyowską Wyspę niż Piekło na ziemi. Natomiast Szerszeń... to czterostronicowy short z bardzo życiowym zakończeniem, ale.. hej, czy to aby nie prank autora na czytelnikach? :)
Osobne brawa należą się Ongrysowi. Wydanie zbiorcze zostało przygotowane z pietyzmem. Na rynku wtórnym można bez problemu kupić wersję amerykańską Kieszonkowej Apokalipsy, przetłumaczoną przez Kulturę Gniewu w 2015 roku. Tutaj dostajemy wersję surową, bez ingerencji Jaia Nitza w scenariusz. Dodatkowo w czerni i bieli. Gratka dla wszystkich wielbicieli studiowania różnic. Pawlak ponadto udostępnił kilkanaście pierwszych stron porzuconej pierwotnej wersji, z inną linią fabularną. Poszczególne historie zostały rozdzielone jednostronicowymi wstępami, gdzie Baby Toshiro opowiada w zwięzły sposób o kulisach powstania danej odsłony. A dodatki w postaci całostronnych grafik i komiksowy epilog dopełniają pełni integalowego szczęścia.
Kapitalne wydanie, kawał świetnego darkhorse'owego komiksu, rewelacyjna warstwa graficzna. Aż się chce molestować Pawlaka, by kiedyś wrócił do tej postaci, nadał jej głębi, machnął kilka prequelowych rzeczy ujawniających więcej szczegółów z przeszłości. Gdyż na usta ciśnie się za wiele pytań dotyczących natury mechanicznego samuraja. Ale i bez tego Toshiro doczekał się godnego uwiecznienia, a Clarence Weatherspoon powinien być niesamowicie dumny trzymając w ręku własny egzemplarz.
Dzięki za recenzję! A Toshiro z pewnością wróci i to w niejednej przygodzie. Zresztą prace już trwają, plansze się rysują:)
OdpowiedzUsuń